środa, 31 sierpnia 2011

Projekt 12/12 - sierpień



W sierpniowym wyzwaniu Projektu 12/12 miałyśmy wykazać się kreatywnością i wymyślić coś ze swetra. Długo myślałam o tym, coby tu można było ze swetra zrobić. Ubranko na termofor? Nie, zbyt popularne. Padło na torbę, bo gdzieś widziałam w necie torbę ze swetra i nawet już sweter do pocięcia wybrałam, ale Longredthread na swoim blogu pokazała kominy, które zrobiła, np. ten poniżej (zdjęcie pochodzi z bloga Longredthread, a zrobiła je podwiatr)

Zajrzyjcie do niej, bo potrafi nie tylko kominy robić, ale różne inne szyciowe cuda. Tak więc po obejrzeniu jej kominów wymyśliłam, że zrobię komin. Oczywiście, aby nie być posądzoną o plagiat i kradzież cudzych pomysłów, zapytałam o zgodę i powstał mój mini komin, choć nazwałabym go raczej szyjogrzejem, bo na komin jest ciut za mały, ale niestety tylko tyle miałam swetra.
A tak to się zaczęło: odcięłam górę (u mnie jest to kamizelka, mam nadzieję, że dziewczyny z projektu wybaczą brak prawdziwego swetra z długim rękawem)

Dołożyłam dwa kawałki białego polarku

Zszyłam z wieloma perturbacjami (maszyna pętelkowała, prułam, bo okazało się, że po moim zszyciu nie da się wywrócić na prawą stronę, hi hi)
i jest:


W lipcu wyzwaniem były broszki. Wiele z nich pokazywałam już na moim blogu, ale jeśli jesteście ciekawi, które zgłosiłam do lipcowego wyzwania to zapraszam tutaj.

Ostatnie doniesienia z kociego pola walki:
wczoraj było blisko, coraz bliżej
Mała tak się gapiła z góry na Sz., że dziś Sz. jest tak przerażona, że nie chce jeść i do tego zabunkrowała się gdzieś w garderobie;((( Biedna koteczka...

wtorek, 30 sierpnia 2011

Miauuuuuuuuuuuu!

Nasza nowa kicia Nitka powinna zwać się Demolka! Albo Tornado.
Cudowny kituszek-miluszek po dwóch tygodniach zmienił się w drapieżnego tygrysa! Widać oswoiła się już z miejscem i poczuła się pewnie.
Łażenie po firankach dało się opanować, nie wspina się, wchodzenie na stół prawie też, ale z wchodzeniem do kwiatów jest wielki problem! Ona trochę żyła na zewnątrz, ganiała po ogrodzie i teraz włazi w większe kwiatki. I to jak na złość w te, które najbardziej lubię! Czyli w paprocie i w skrzydłokwiat! Zwyczajnie wchodzi na doniczkę i mości się w niej wśród liści. Nie pomaga psik, nie pomaga ostre "nie wolno" jak radzą w mądrych książkach, nie pomaga zestwianie i odnoszenie w inne miejsce, ani nawet prychanie. Nie wiem, jak ją tego oduczyć.
Największa paproć chwilowo wyjechała do sąsiadki.
Jeszcze jeden mankament: wykopywanie karmy z miski. Sądzę, że to spuścizna po życiu w kocim stadzie: co upoluję z michy to moje. Zabiera karmę, kładzie się na niej, a suchą to się bawi i dopiero potem zjada.

Kwarantanna się skończyła, obie nasze panny zaszczepione. Zatem w piątek Ziutek przyjechał razem z Sz. (starsza kotka, była u przez lato u Ziutkowej mamy, żartujemy, że była u babci na wakacjach;))
I tu popełniliśy pierwszy błąd w poznawaniu dwóch kotów, bo Nitka już się zadomowiła, a Sz. wróciła niby do siebie, ale już na teren oznaczony przez innego kota. Trudno się mówi. Sz. dostała całe mieszkanie, a Nitka została zamknięta w sypialni. Zasada jest taka, że jak łączy się koty, to tylko jeden zmysł na raz się im daje. Mają czuć swoje zapachy przez drzwi.
Sz. wyczuła młodą i się obraziła. Na skulonych łapach skrada się bokami.
W sobotę zrobiłam test skarpetkowy: wyciera się jedną skarpetką pyszczek jednego kota i a drugą drugiego i wymienia między nimi by oswoiły się z zapachem. Nitka nic się tym nie przejęła, Sz. troszkę warknęła.
Następny etap to kuweta i wymiana kocich odchodów. Miało to być w niedzielę, ale w sobotę Nitka wylazła z sypialni i nie przyuważyłam, że wlazła do kuwety Sz. i zrobiła siusiu (kuweta jest kryta, dlatego nie widać).
Sz. jakoś przełkęnła tę zniewagę, na kuwetę nie się pogniewała i korzysta.
Od wczoraj nasze kotki są już puszczone luzem. I okazało się, że nasza wojowanicza i pewna siebie Sz. jest tak wystraszona i przerażona młodą kotką, że zwiewa przed nią aż się kurzy!
A mała gadzina tylko ją zastrasza! Sz. syczy i burczy i odchodzi, a mała za nią. Sz. siedzi wyżej (pokazanie dominacji) i prycha, a mała skacze by się do niej dostać,
 albo siedzi nieruchomo i się wgapia w Sz.

Takie wgapianie się jest czymś bardzo niekulturalnym u kotów i świadczy o chęci dominacji i podporządkowania sobie innego osobnika. I coś w tym jest, bo Sz. na ugiętych nogach chodzi bokami pomieszczeń, a Nitka z uniesionym ogonem, sprężystym krokiem dumnie przechodzi przez środek.

niedziela, 28 sierpnia 2011

AirShow 2011

Wczoraj Ziutek zafundował mi pobudkę o 5:30, a to dlatego, że wybierał się na męską wyprawę do Radomia na Międzynarodowe Pokazy Lotnicze. Jako dobra żona pomogłam choć w pakowaniu kanapek, które Ziutek zrobił dzień wcześniej dla siebie i kolegów.
I pojechał... a ja snułam się z kąta w kąt przez cały dzień i doglądałam zamkniętych w oddzielnych pokojach kotów (o kotach będzie specjalny post).
Późnym wieczorem Ziutek wrócił szczęśliwy, zmęczony, opalony i śmierdzący... paliwem lotniczym!!!
Słowo daję, całe ubranie i wszystko, co miał ze sobą (nawet mój nowy plecak;((() jest przesiąknięte paliwem. Jeszcze dziś je czuję.

Były też wspaniale wykonane modle samolotów




W tym roku obyło się bez ofiar, na szczęście!

Sierpniowe rozczarowanie


Niewiele jest kobiecych pism, do których zaglądam regularnie. Wyjątek stanowią dwa tytuły Burda i Claudia.
Claudie kupuje babcia, potem czyta mama i ja. I co znalazłam w numerze sierpniowym?! Artykuł o energetycznych, modnych w tym sezonie kolorach, a w nim wszystkie, normalnie wszystkie zdjęcia z sesji zdjęciowej z Burdy 5/2010!
Poniżej kilka wybranych zdjęć z Burdy (prt sc ze strony Burdy http://www.burdastyle.de/):



Ja rozumiem, że są bazy zdjęć i jakieś fajne pojedyncze zdjęcia pojawiają się w różnych miejscach, w reklamach, w artykułach dla upiększenia strony, ale żeby całą sesję zdjęciową zrzynać i jeszcze pisać hit sezonu, to już dla mnie przesada!
Claudia:








Dla Claudii wielki minus (nie po to ją kupujemy, by oglądać odsmażane kotlety), a dla Burdy plus bo nawet po 16 miesiącach od publikacji ma modele na czasie.

sobota, 27 sierpnia 2011

Długi weekend - wspomnienia

W niedzielę w długi weekend zrobiliśmy sobie z Ziutkiem wyjazdową randkę i wreszcie po wielu latach planowania i powtarzania „musimy kiedyś wreszcie pojechać” wreszcie udało nam się wybrać do Stańczyk. Udało, ale sklerozy dwie zapomniały aparatu;( Naszą wycieczkę mogliśmy utrwalić jedynie komórką, zatem fotki nie będą super jakości, ale da się coś zobaczyć, bo moja służbowa komcia ma 8,1 megapiksela.










Stańczyki (niem. Staatshausen) to nieduża wioska nad rzeką Błędzianką, leżąca na północny zachód od Suwałk. Swą sławę zawdzięcza niezwykle malowniczym mostom kolejowym, z których skakano na bungie.
Mosty kolejowe w Stańczykach powstały w latach 1912–1926. Północny zbudowano w 1912–1914, a południowy w 1923–1926. Obie konstrukcje mają około 200 m długości i 40 m wysokości (różne informacje znalazłam, że ponad 200 m, albo 180 m długości, a wysokość 36,5 m). Składają się z pięciu przęseł o promieniu łuków 35 m.
Według informacji znajdującej się u wejścia na mosty, są to najwyższe mosty w Polsce. Przebiegała nimi linia kolejowa Gołdap-Żytkiejmy.

Gdzieś pod drodze wypatrzyliśmy w ostatniej chwili niesamowite ruiny jakiegoś całkiem sporego obiektu. Czy to był kościół, ale wyjątkowo duży jak na kościół? A może cały klasztor tam był? Albo ratusz? Nie widzieliśmy tablicy miejscowości po drodze, dziwne… przez to nie dowiemy się niczego o tym miejscu.

W drodze powrotnej zajechaliśmy do znanego już nam Starego Młyna na cóż innego jeśli nie rybkę? Mój smażony sandacz z frytkami oraz duży jak lubię bukiet surówek były smaczne. I taki zestaw mogę jeść codziennie:))


Chociaż tu pisałam, że nie specjalnie chciałabym wrócić do tego zajazdu, to dałam się namówić Ziutkowi. I w sumie nie żałowałam. Było ciepło, zjedliśmy na zewnątrz pod parasolem ciesząc oczy widokiem zachodzącego słońca.

piątek, 26 sierpnia 2011

Bukiet i długi weekend

Nazbierało się trochę zaległości, trochę wydarzeń do opisania i sporo zdjęć do zamieszczenia. Postaram się zatem jak najszybciej je nadrobić.
Wracam zatem do długiego weekendu. Te kilka wolnych dni spędziłam u rodziców obżerając się niemiłosiernie:)
Z okazji rocznicy Mama dostała od Taty specjalny bukiet - nie, nie kwiatów, ale warzyw!
Specjalnie dla niej Tata zrobił kociołek warzywny i wreszcie mogła się najeść tych smakowitości do syta. Kociołek zwykle jest robiony, gdy przyjeżdżają goście, a dla Mamy jedna porcja warzyw to mało. Teraz miała ich do oporu:) A ja przy okazji też:D

Kociołek z dokręconym dekielkiem stoi na nóżkach w ognisku. W środku wszystko się pięknie praży, dusi, by dać niesamowity smak. Tegoroczną innowacją było wyłożenie kociołka i przykrycie warzyw liśćmi winogron, które wyjątkowo pięknie urosły.
Ależ było smacznie! No i udało mi się troszkę wyrównać wagę:) U rodziców odzyskałam 3 zgubione kilogramy, z czego bardzo się cieszyłam.
A poniżej prezentuję moją nową kolekcję pasków, o której już wcześniej wspominałam.
Paski weszły na listę: "Zawsze trafiony prezent", na której znajdowały się już szaliki i apaszki, ozdobne świece i mydła:)

W następnym odcinku:
objazdowa randka z Ziutkiem, najwyższy most w kraju, 5 przęseł, widoki bezcenne

niedziela, 14 sierpnia 2011

Tańcowała Nitka z Igłą

O! Przepraszam, z centymetrem tańcowała, z centymetrem. Nie wierzycie?
Zobaczycie:)))
Jak widać nowy kot jest nową pomocą krawiecką. Starsza kotka, choć głaskać się nie daje, to w szyciu też mi dzielnie pomaga: pilnuje materiałów albo fastryguje.
Bardzo się z tego cieszę, bo to znaczy, że moją niespodziankę zrobię na dwie ręce i osiem kocich łap:)))
A co to za niespodzianka? Rąbka tajemnicy uchyliłam tu, teraz pora zapowiedzieć szczegóły:)
Proponuję małe polowanie na 500, nie udało mi się z łapaniem licznika tak szybko poszedł w górę, więc już zawczasu ogłaszam łapanie 500 komentarza.
Zasada jest prosta: osoba, której uda się wpisać 500 komentarz otrzyma ode mnie niespodziankę w wybranym przez siebie kolorze:)
Powodzenia!
Już jestem ciekawa, komu to się uda:)

piątek, 12 sierpnia 2011

Świętowanie

Dziś świętowaliśmy rocznicę ślubu moich Rodziców.
Przed południem pojechali na randkę (objazdową po polach, lasach i bezdrożach), a ja zabrałam się za szykowanie jedynego ciasta, jakie lubi Tata oraz kilku niespodzianek.

Niespodzianką miało być błyskawiczne Tiramisu wg Jamiego Oliviera. Zachęcił mnie przepis wypróbowany przez Wiewiórkę. Miły, szybki i łatwy.
Nasączyłam biszkopty

Przygotowałam sok z pomarańczy i likier kawowy

Zmiksowałam serek mascarpone, który... zważył się;((((

Mama pocieszała mnie, że to nic, bo jeśli tylko jest słodkie, to ona chętnie zje. Zatem dokończyłam i całość wyglądała tak

A oto ulubione ciasto mojego Taty: karpatka

Zrobiłam taką mniejszą tylko dla niego, a z reszty ciasta zrobiłam mały eksperyment: mini ptyśki z masą budyniową (białą) i malinową na bazie budyniowej (różową).


Do tego deserki: masa malinowa i maliny.

Ależ było pysznie!!!
Taki był deser, a przed nim zjedliśmy świeżo wędzone sielawy oraz kartoflaka (babkę ziemniaczaną, tort kawalerski - jakie nazwy jeszcze znacie?). I to też było pyszne, ale zbyt byliśmy głodni by robić zdjęcia:)