poniedziałek, 13 maja 2013

Exodus

Poranny warszawski exodus - zamknięty odcinek metra, komunikacja zastępcza utknęła, ludzie wysiedli z tramwajów i szli sobie ulicą.

sobota, 11 maja 2013

Update pokwietniowy




Jak nazwa bloga wskazuje (mój wolny czas), gdy nie mam wolnego czasu, nie ma mnie na blogu. Ostatnio jest takie szaleństwo, że nawet wspomnień z kwietnia nie miałam kiedy zamieścić. Spóźnione zamieszczam teraz.
Były święta pyszne, w czasie których dogodziłam sobie kulinarnie – nie wszystko załapało się na fotki.
Tradycyjnie obchodzimy święta podwójnie: zaczynamy śniadaniem z Ziutkową rodziną, a potem jedziemy do mojej. Tu stół u Ziutka



Nitka stoi na straży;)


Pierwszy raz gotowaliśmy biały barszcz i pierwszy raz gotowaliśmy dla 8 osób! Ciężko dosmakować w wielkim garze, gdy gotuje się tylko dla 2 osób. Ale udało się, zupka zjedzona do dna:)
A tu u moich rodziców:


Zaszalałam z ciastami i upiekłam (z pomocą Ziutka, jako kuchcika):
Wielkanocny standard: drożdżowe baby wielkanocne (3 różnej wielkości), 
sernik wiedeński
Poza tym: przekładaniec orzechowy (mniam! Nie tylko dla mnie mniam), mazurek pazurek, mazurek figowy, mazurek bakaliowy.


Mama dorzuciła: mazurek z kaszy manny (2 wersje: z bakaliami i bez), mazurek deserowo-mleczny

Dziadek: keks i mazurek makowy
Sąsiadka: karpatkę i piernik.
Ile wyszło? 12! Takie święta lubię!


Poza tym były własnej produkcji mięska, galaretki i sałatki.


A za oknem cicho padał sobie świeży kwietniowy śnieg.


Pierwsze pół roku obfituje w mojej rodzinie w urodziny i jubileusze. W tym roku w roli prezentów występują czekoladki wszelkiej maści. Babcia i Dziadek z okazji swych 80. urodzin otrzymali czekoladowe telegramy.
Na zdjęciu czekotelegram Dziadka – Babciny nie załapał się na zdjęcia (zaszybko zniknął).

W moje ręce trafił zestaw czekoladek Karmello (pycha!)


Ale nie wyczystko w kwietniu było takie słodkie – powalił nas rotawirus. Oj nie było wesoło! Mnie dodatkowo rozłożyło infekcja górnych dróg oddechowych i wylądowałam na L4. Moje chorowanie wyglądało jednak tak, że swoja pracę i tak zrobić musiałam i leżałam z lapem od godziny 9 do 22. Do dziś jestem wściekła na siebie, że takim frajerem jestem i daję się wykorzystywać.
Gdy tak sobie leżałam przy pracy, na balkon zawitał miły gość: dzięcioł. Zza firanki próbowałam go sfotografować, ale spostrzegł mnie i uciekł. Moja kotka Nitka bardzo za nim płakała.


Wzięliśmy udział w Dniu Ziemi i odwieźliśmy do stolicy nasze elektrośmieci – dwa komputery, monitor, klawiaturę, myszki, komórki i ładowarki. Dostaliśmy za to 4 roślinki – kosodrzewinę, bukszpan, tuję i bratka. Wszystkie pięknie rosną. A po spełnionym dobrym uczynku względem Ziemi pojedliśmy i popiliśmy wraz z przyjaciółmi w restauracji indyjskiej Ganesh. I kolejny raz dogodziłam sobie kulinarnie w kwietniu, kocham bowiem takie smaki.

Mango lassi i Rubani drink (rozgrzewający napój z imbirem, miodem i trawą cytrynową)


Kukad Samosa (smażone pierożki z kurczakiem) i Besani Roti Missi (placek z mąki z cieciorki)

I oczywiście dla Ziutka "Kawa się nadawa" z jabłuszkiem:)

A w domu gościła zupa z ciecierzycy ze szpinakiem (przepis tutaj)


Następny update pewnie w czerwcu:)