niedziela, 28 października 2012

Marcowe kombinacje czyli Burda 2009 i 2011

Zdjęciami sukienki już się chwaliłam (tutaj), ale nie pokazałam szczegółów. A przecież mogą komuś się przydać.

Moja sukienka powstała z dwóch modeli z marcowych wydań Burdy z 2009 i 2011 roku.
Góra pochodzi z modeli 108/109 z Burdy 3/2011 rozmiar 18. 
Model  108
Model 109. Rysunki pochodzą z www.burda.de
To modele dla małych kobietek, ale wyższe panie śmiało mogą szyć. Zwykle górę noszę w rozmiarach 36-38 i to odpowiada 18. Trochę przedłużyłam w talii i w ramionach. W talii się przydało, ale w ramionach musiałam wracać do oryginału.

Dół pochodzi z sukienki zaprojektowanej dla Burdy przez projektantki siostry bliźniaczki Meier.Meier.
Model 121 Burda 3/2009 rozmiar 36.
Model Meier.Meier. Rysunek pochodzi z www.osinka.ru
W tym modelu zapięcie było z boku, więc przeniosłam je na tył. Część tylna była z jednego kawałka, zatem przecięłam ją po środku by zrobić dwie i wszyć zamek. Stwirdziłam, że przy takiej ilości i układzie tkaniny zabranie za środka takniny na szew nie będzie widoczne.  I chyba nie było.
Do tego z lewej strony zrobiłam małą kieszonkę na chusteczkę.
O tej kieszonce to zapomniałam... Przygotowałam do wszycia, ale jak się rozpędziłam to zapomniałam wszyć. Pamiętam jak zastanawiałam się czy pruć i wszywać kieszeń czy darować sobie. I więcej nic nie pamiętam. Byłam za to pewna, że w końcu kieszeni nie wszyłam i już po północy na weselu przeraziłam się, że mi szew puścił w sukience. Oglądam, oglądam a tu kieszeń!
Góra tej sukienki też jest ciekawa i chciałabym ją jeszcze uszyć. Jedyne, co mi nie pasuje to prawie gołe plecy. Może plecy pożyczę z innego modelu;)?

sobota, 27 października 2012

Koniec jesieni

A szkoda, bo była wyjątkowo ładna... Mróz ściął już dalie, ceny warzyw na targu skoczyły do góry, a dziś spadł pierwszy śnieg. Tak nagle to przyszło, że nawet nie zdążyliśmy pożegnać jesieni.
Lato żegnaliśmy o tak... nad kuflem piwa, nad pucharem z lodami w przepięknym mieście.
Tak, wreszcie w tym roku dotarliśmy razem z Ziutkiem do Sandomierza. Pięknie było, miło było, to wszystko zapewne przez kamień optymizmu - krzemień pasiasty - który wydobywany jest w okolicach tego miasta.
A dlaczego dopiero teraz pokazuję te zdjęcia? A dlatego, że zakuty łeb zapomniał, gdzie je zgrał;)
Widać mam coś z rycerza...
I kilka fotowspomnień z miasta, ojca Mateusza nie spotkaliśmy niestety...

Dachy Sandomierza

A poniżej jest domek, w którym się zatrzymaliśmy. Miejsce to polecono nam w informacji turystycznej. Tu koniecznie muszę napisać o wspaniałych ludziach pracujących w informacji turystycznej. Odkąd za sprawą serialu Sandomierz stał się sławny ciężko jest znaleźć wolne miejsce noclegowe. Dziewczyna i chłopak z informacji cierpliwie dzwonili po kwaterach i znaleźli nam fajne miejsce. Do tego wyjaśnili dokładnie jak tam dotrzeć, polecili co zwiedzić kiedy i gdzie i w ogóle byli bardzo mili (to wszystko pewnie za sprawą kamienia).
Chciałabym tam wrócić


niedziela, 21 października 2012

Sobotni szybki recycling

Zrobiłam pożegnanie lata w szafie. Przejrzałam rzeczy, w których prawie już nie chodzę i nie bardzo wiem, co z nimi zrobić? Sentymentalna jestem i ciężko mi rozstawać się z ubraniami, które lubię. Postanowiłam być twarda i choć jedną rzecz wyrzucić.
Padło na filetową koszulkę, zaciągnięta i zmechacona, nie da się tego uratować.
- Może po domu będę nosić? - Kusił mnie chomik mieszkający w mojej głowie.
- A niby dlaczego mam w domu nosić byle jakie koszulki? Przecież mogę uszyć sobie fajne i także w domu dobrze wglądać - goniłam chomika.
Chomik dostawał palpitacji, mi brakło cierpliwości - poszliśmy na kompromis: przerobiliśmy koszulkę.

W ruch poszły nożyczki i cięłam, cięłam i cięłam, aż powstał spory motek koszulkowej nitki.
Znalazło się także szydełko w odpowiednim rozmiarze i jak już zaczęłam... to musiałam pojechać do końca kłębka.

Oto początek dywanika do kociego transportera. Wyszło niedużo, będzie kolejna koszulka, to będę dziergać dalej (już mam jedną koszulkę Ziutka na oku, może uda się ją przechwycić;))

sobota, 20 października 2012

Ostatnie słowo o zieleni

Zapomniałam, że na prywatnym kompie czekają przygotowane zdjęcia z ostatniej wystawy Zieleń to życie.
Wystawa ta odbywa się pod koniec sierpnia w Warszawie i jest zachwycająca. Prawie co roku staram się tam być, nie zawsze wychodzi, ale w tym razem udało się. Zatem ze sporym opóźnieniem prezentuję, co widziałam na wystawie, co mnie urzekło i zachwyciło.
Największą atrakcją tegorocznych targów było dla mnie spotkanie z Johnem Brooksem i możliwość wysłuchania jego wykładu. Mam kilka jego książek, uczyłam się z nich i jestem jego małym fanem, dlatego bardzo się ucieszyłam, że będę mogła spotkać go na żywo.
John Brooks to światowej sławy projektant ogrodów, autor licznych publikacji, a po spotkaniu wiem już, że to także przemiły człowiek.
Po wykładzie podpisywał książki (na zdjęciu moje:)). Takich jak ja było sporo, a kolejka do autora była bardzo długa.
Poza tym:
szum traw...
i wodospadu;)

Do tego borówki, jagody, żurawiny, mniam! Pięknie i smacznie może być w ogrodzie:)
Pnącza. "Dzikie wino, dzikie pnącze..." aż chciałoby się zaśpiewać, choć nic dzikiego tu nie ma, wszystko ze starannych upraw najlepszych polskich producentów.
I jeszcze kilka luźny spojrzeń na rośliny i aranżacje stoisk:









Może za rok spotkamy się na Zieleń? Dziś proponuję spacer w złocie - mamy piękną Polską Złotą Jesień. Na Mazowszu oraz Warmii i Mazurach cudowna pogoda, a jakie niebo nad resztą kraju?

sobota, 13 października 2012

wtorek, 9 października 2012

Wesele

W sierpniu oprócz ślubu polsko-angielskiego byłam na weselu w Wilkowicach.


To fantastyczne widowisko odbyło się w Rawie Mazowieckiej, gdzie zostały już tylko ruiny zamku książąt mazowieckich.
Nieopodal, w Boguszycach znajduje się XVI-wieczny drewniany kościół z przepięknymi polichromiami. Niedawno zostały odnowione i jest co podziwiać.
Dla tych, którzy są ciekawi co tam robiłam, napiszę, że odwiedziłam kolegę z czasów studenckich:) Fajnie powspominać stare czasy:)

poniedziałek, 8 października 2012

Korona z głowy nie spadnie;)

Jakiś czas temu odwiedził mnie wujeczny brat mojego taty i ze swoją siostrzenicą. Dziewczątko słodkie jak aniołek (13 lat) przyjechało zza wielkiej wody odwiedzić rodzinę w ojczyźnie. Miałam szczęście i choć przez chwilę mogłam pocieszyć się posiadaniem dziewczynki, uczesać, zapleść warkocze.
Ala ma włosy piękne, mocne, a jednocześnie puszyste i bardzo delikatne w dotyku. Układały się pięknie i pewnie dzięki temu udało mi się upleść taką wspaniałą koronę, Nie mogłam napatrzeć się tak ślicznie wyszło. Ze wzgląd na dobro osoby nie letniej twarzy nie pokażę;)

niedziela, 7 października 2012

Wielka miłość

Trochę niespodziewania dopadła mnie na samym początku jesieni miłość. Zakochanie ślepe i obezwładniające. Każdą chwilę najchętniej spędzałabym razem, choć wiadomo, że się nie da. Staram się, aby był blisko mnie.
To on towarzyszył mi podczas ostatnich urlopowych dni w tym roku. Z nim spędziłam też kilka ładnych nocy;)

Cóż na stare lata czasem człowiekowi odbija i wpada po uszy. Moja nowa miłość nazywa się Trekstor. I choć jest najtańszym na rynku czytnikiem e-booków i ma opinie nie zawsze pozytywne, to dostarczył mi masę radości i frajdy! W ciągu tygodnia przeczytałam trzy kryminały Camilli Läckberg (lista przeczytanych książek na dole strony po lewej, gdyby ktoś był spragniony szczegółów).
Wybrałam wyświetlacz LCD, bo będę czytać w podróży, a nie zawsze w PKS-ie jest dobre oświetlenie. Ba! Czasem go zupełnie brak i co robić w grudniu od 17 do 19? Pewnie kiedyś jednak skuszę się na e-papier, bo to nie jest mój pierwszy i ostatni czytnik.
Ten model wybrałam też ze względu na możliwość oglądania zdjęć - na wyświetlaczu LCD są w kolorze, na e-papierze byłyby czarno-białe. Wrzuciłam sobie już fotki z wesela brata i zerkam co chwila i wzdycham, jaka piękna z nich para!
Mogę też słuchać muzyki, ale nie specjalnie lubię korzystać z słuchawek, więc na razie z tą funkcją daję sobie spokój.
Ustawiania wielkości czcionki i jasności wyświetlacza sprawiają, że czyta mi się dobrze i szybko.
No zwyczajnie zakochałam się w nim...

sobota, 6 października 2012

Fascynatorek

Za kilka dni mnie miesiąc od ślubu mojego brata. Pora trochę się pochwalić. Wyglądałam prawie jak Pan Młody tylko, że ja byłam w sukience, a on był w garniturze;) Dla niektórych jesteśmy "toczka w toczkę";)

Po sierpniowym ślubie córki znajomych z Anglikiem (jego mama gotowała dla królowej!) i napatrzeniu się na nakrycia głowy przybyłych Angielek, zamarzyłam o fascynatorze. Przejrzałam ofertę znawczyń tematu i okazało się, że są tak obłożone pracą, że nie mam szans na realizację mojego zamówienia.
Co w takiej sytuacji można zrobić? Podjąć wyzwanie i samej zrobić fascynator. I tu potwierdza się powiedzenie, że prawdziwa kobieta potrafi z niczego zrobić trzy rzeczy: sałatkę, kapelusz i małżeńską awanturę;)
Z kawałkami tkaniny chodziłam po sklepach i polowałam na pióra - chciałam pióra, bo na sinamay nie miałam szans;( Pióra upolowałam aż w Olsztynie w Sklepie z włosami (taka nazwa sklepu), do tego opaska, kamyk, koralik, sutasz i...
A tu już kreacja w pełni:

Mój fascynator był zaledwie fascynatorkiem, ale wolałam nie szaleć z wielkością, bo to w końcu Młodzi mieli być w centrum uwagi, a nie moje szalone nakrycie głowy. W Anglii takie coś jest normalne, u nas jeszcze szokuje. Mam jednak nadzieję, że wróci moda na prawdziwe piękne kapelusze, toczki i inne nakrycia głowy, jak na przykład fascynator.