Kończy się, w wielu miejscach dość hucznie, jeden z
fajniejszych dla mnie miesięcy. Tak, lubię listopad, ale ja zawsze byłam
odszczepieńcem:)
Wiele osób skarży się na różne dolegliwości związane z
listopadową aurą, a mnie udało się ten miesiąc oswoić. Pierwsze, to listopad
jest dla mnie niecierpliwym oczekiwaniem na pierwszy śnieg. Jest zapowiedzią
zbliżającego się sezonu narciarskiego (mam na myśli narciarstwo biegowe, Justyna
już biega:)).
Drugie to przyzwyczaiłam się do zwiedzania i wycieczek poza sezonem. Może jest
mniej słońca, ale ludzi także mniej. Rok temu zwiedziliśmy Golub Dobrzyń, a tym
roku… ale to za chwilę.
Trzecia sprawa to na ten trudny ciemny czas staram się
zorganizować sobie różne przyjemne atrakcje, np. malowanie paznokci. Ależ to
sprawia frajdę.
A w ramach tegorocznych listopadowych atrakcji i zwiedzania
prezentuję pełną relację z miejsc i wydarzeń, w których braliśmy udział.
Na świeżo przesyłałam fotki z komórki, a teraz ciut lepsze
ujęcia.
Pierwszy listopadowy długi weekend spędziliśmy z rodziną
bliższą i dalsza, co zwykle jest bardzo miłe. Na drugi długi weekend (ale w tym
roku fanie się złożyło) pojechaliśmy na Kujawy na gęsinę.
Zapisaliśmy się na Frytel kulinarny - Gęsi Pipek - w
restauracji Ostromecka w Ostromecku, gdzie był „stół gęsich i lokalnych smaków”
A cóż tam jedliśmy? Barszcz biały na gęsinie (pycha!), gęsie
smarowidło; wędliny z gęsiny: okrasa, pasztet, kiełbasa polska, półgęsek
wędzony na gorąco; zylc, powidła strzeleckie, żurawina borowiacka, chleb
wiejski i masło z Mozgowiny; maślanka (którą zamiast mleka dolałam do kawy,
fuj!).
Na koniec zakupiliśmy półgęski, pasztet gęsi i gęsi pipek,
czyli szyjkę gęsią faszerowaną podrobami, oraz nalewkę wiśniową, którą
rozgrzewamy się w chłodne wieczory.
Podczas próbowania tych wszystkich smakowitości uświadomiłam sobie, że zapach zupy na gęsinie to zapach mojego dzieciństwa... zaskakujące odkrycie...
Podczas próbowania tych wszystkich smakowitości uświadomiłam sobie, że zapach zupy na gęsinie to zapach mojego dzieciństwa... zaskakujące odkrycie...
A jak już byliśmy w Ostromecku, to grzechem byłoby niezajechanie
do Chełmna – miasta zakochanych. Latem, gdy byłam w podróży służbowej
przejeżdżałam przez to miasto i zabłądziłam w nim, ale błądząc oniemiałam z
zachwytu i marzyłam, aby wrócić tu z mężem (jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to
miasto zakochanych). Okazja nadarzyła się szybciej niż myślałam. Miasto jest
przepiękne, zbudowane na palnie szachownicy i do tej pory zachował się jego pierwotny
układ. Pełno starych kamieniczek, takich już uratowanych i tych czekających na
swą kolej.
W przepięknej katedrze znajdują się relikwie św. Walentego,
stąd miasto zakochanych.
Pochodziliśmy po mieście, odwiedziliśmy lokalne muzeum i
napiliśmy się kawy w kawiarni, do której wchodzi się przez… kwiaciarnię.
Wspaniałe połączenie, prawda?
To jeszcze nie był koniec atrakcji, wieczorem zaplanowany
był spacer po toruńskiej starówce. A skoro obiad był po polsku, to kolacja była
po meksykańsku, to tak dla odmiany.
Kolejny dzień spędziliśmy w Ośrodku Doradztwa Rolniczego w
Przysieku na festiwalu gęsiny. Pokazy kulinarne miał Karol Okrasa. Na żywo jest
jeszcze fajniejszy niż w TV. Niestety mężowi z wrażenia ręka zadrżała i taką rozmazaną
mam pamiątkę:(
A o tym, co powstało w listopadzie napiszę już w grudniu:)