piątek, 29 kwietnia 2011

Myślałam, że moja zagadka z lamusa będzie prostsza, że choć pierwsza rzecz będzie znajoma. A tu nic z tego. Zatem ogłaszam konkurs z nagrodą niespodzianką! Kto pierwszy zgadnie do czego służą te przedmioty, to otrzyma ode mnie coś. To coś to będzie jakaś biżu. Filc, makrama albo sutasz. Jeszcze nie wiem, ale coś w ten weekend specjalnie na tę okazję stworzę:)
Ponawiam pytanie co to jest i do czego służy:

A teraz mała prezentacja ostatnio stworzonych kolczyków. Jakoś tak pierwszy raz nie mam odwagi pokazać swego działa. Gotowe jest już od niedzieli, a wciąż nie jestem pewna czy powinno być pokazywane...
Raz kozie śmierć!
Drzewa zazieleniły się i u mnie. Wersja w kolorze srebrnym ma być dla Wiewióry (chyba, że woli dziuplę na innym gatunku drzewa;))




Wersja miedziana i trochę większa od srebrnej, na razie pojedynczy kolczyk/wisior.
Bratu się nie podobały, więc pewnie stąd ta moja nieśmiałość...

czwartek, 28 kwietnia 2011

Zagadki z lamusa

Z okazji świąt pomyszkowałam trochę w rodzinnych zakamarkach.
Poniższe cuda wymyszkowałam u Babci:)
Kiedyś każda przyzwoita pani domu miała takie oto coś:
A niektóre miały nawet to:

Czy współczesne panie domu jeszcze wiedzą, do czego te narzędzia służyły? Ja się przyznaję, że drugiego nie znałam, a pierwszy to i owszem, widziałam jeszcze jak Mama posługiwała się nim.
U Mamy w szufladzie znalazłam takie materiały, które zostały po ciotce Anicie (pisałam o niej tu, dużo fajnych i rzeczy i wspomnień po niej zostało).
Nie mam pojęcia co to za materiał, trochę jakby bawełna, trochę żorżeta, trochę kreszowany. Miękki i nie trzeba go prasować:)
A to niby jedwab, ale syntetyczny. Trochę tylko się gniecie, jest lejący i zimy w dotyku. Ma niewygodną dla mnie szerokość: 90 cm! Nie lubię z takiej szyć.
Trafiły mi się te materiały nagle, podobają mi się, ale jeszcze nie przyszło mi do głowy, w jaki sposób je wykorzystać. Chodzę, siedzę, czy leżę to myślę co też z nich zrobić...
A tu jeszcze jeden materiał, już sobie ostrzyłam zęby na princeskę, ale dopiero gdy robiłam zdjęcie okazało się... że ciotka Anita już zaczęła z niego szyć! To początek układanej spódnicy. Jest nawet karteczka napisana przez ciocię z wymiarami i wielkością zakładek.

I teraz pytanie: dokończyć jej dzieło, czy pruć i zrobić coś po swojemu?

Wspomnienia po świętach

Bardzo serdecznie dziękuję za ostatnie wpisy i za życzenia.

Kilka osób pytało o ser owczy. Otóż smakuje i pachnie lekko... hmm oborowo. Kto był w oborze, ten wie, co mam na myśli. Ma dość intensywny posmak i aromat. Silniejszy niż w kozim serze. Na początku trochę mnie to uderzyło po nosie, ale smak jest niczego sobie i ten szczególny aromat przestałam zauważać. Wiem, że moja Babcia nie tknęłaby tego sera, nie jest w jej typie, wiem zatem, że nie każdemu będzie smakować.

A teraz sernik nowojorski, którym chwaliła się Hrabina
Spód( i ewentualnie boki, rzecz gustu):
250 g ciastek degestive (w PL może herbatników, ale nie jestem pewna)
125g rozpuszczonej margaryny lub masła.

masa serowa:
750 g sera,
3 jajka,
220 g cukru (lub trochę mniej)
180 g gęstej śmietany (może być jogurt naturalny)
2 łyżki startej skórki z cytryny
ok. 60 ml soku z cytryny
Hrabina dodaje aromat waniliowy


Formę KONIECZNIE wyłożyć folią. Ciastka rozkruszamy i mieszamy z rozpuszczoną margaryną, wykładamy tym spód i ew. boki. wstawiamy na pół godz. do lodówki na schłodzenie. Rozgrzewamy piekarnik do 170 st i zaczynamy przyrządzać ciasto, czyli wymieszać wszystkie składniki. Po prostu zmiksować i nie przejmowac się, że to jest bardzo, bardzo płynne. Wylać do formy, od góry można przykryć papierem, żeby się nie palił. Pieczemy dość długo - około 1 godz i 45 min, czasem dłużej. Aż się zetnie.
Hrabina piecze w tzw. kąpieli wodnej, czyli pod półkę z sernikiem wstawia blachę wypełnioną wrzącą wodą i w tej parze sernik się piecze. W trakcie sprawdzać czy wciąż jest woda, razie czego dolać.
Po upieczeniu i wystygnięciu wstawić na minimum 12 godz. do lodówki, potem można jeść.

Wydaje się pracochłonne, ale w sumie robi się szybko. Najwięcej czasu zajmuje przygotowanie skórki z cytryny:))

A to mój świąteczny niewypał:) Nawet fotka nie chce trzymać się pionu;)




Mama nie przejęła się tym, że dwie baby się rozpadły, ba! Ona się nawet ucieszyła! Bo wyszły smaczne i będzie mogła z czystym sumieniem je zjeść. Następnego dnia powtórzyłam pieczenie i wyszło dużo lepiej
A tu kilka pamiątkowych świątecznych fotek:

środa, 20 kwietnia 2011

Odrobina luksusu i rozpusty

Czyli szaleństwo kulinarne. Udało mi się  kupić czysty ser owczy (bez dodatku mleka krowiego) i to jest ten luksus, bo ser tani nie był. Powstała zatem prawdziwa sałatka szopska. Pomidor, ogórek, papryka i cebula, całość posypana tarkowanym owczym serem
A rozpustą jest prawdziwy chleb pszenny na pszennym zakwasie, który z okazji świąt pozwoliłam sobie jeść. Wiem, że to gluten, ale najbardziej nie powinnam jeść żyta i drożdży, dlatego chleb jest pszenny i na pszennym zakwasie. Takie mniejsze zło;)
Z czystym pszennym zakwasem to ponoć nie taka prosta sprawa, ale moja droga Wiewióra nie takim wyzwaniom potrafi sprostać. Bo oczywiście to ona jest autorką tego wypieku. Ja już się na chleby więcej nie porywam - niech robią to ci, co mają do tego talent, ja do nich nie należę, trudno.
A chlebek! O mniam! Ciekawe czy choć kawałek dotrwa do świąt? Dziękuję Ci Wiewióro z całego serducha za ten przysmak!!!
To poniżej

to nie są śniegi Kilimandżaro, a początek sernika wiedeńskiego, który na święta zamówiła u mnie Ziutkowa Mamcia. Sernik wychodzi mi brzydki jak nieszczęście, ale ponoć bardzo smaczny. Nawet sam Ziutek, który serników nie tyka, zajada się nim. To miłe:)))

A teraz coś dla odmiany: biżu i kolejne kolczyki filcowe. Tym razem różowiutkie na specjalne zamówienie. Już podobne robiłam trzy razy i pewnie zrobię jeszcze nie raz.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Poniedziałkowe lenistwo, kilka odpowiedzi i zapowiedź?

Czyli dziś nic nie tworzę, a przetwarzam. Skracam spodnie Ziutka i spodnie dla Wiewióry, która zlitowała się nade mną i przygarnęła moje niefortunnie kupione gacie. Kilka lat temu bardzo schudłam i kupiłam spodnie fajnie leżące na mnie w tym czasie, ale dość szybko wyszłam z drastycznie niskiej wagi i w końcu tych spodni nigdy nie ubrałam. Szkoda mi ich było, bo fajny materiał, fajny fason i wzór też (kratka). I oto doczekały się! Będą – mam nadzieję – cieszyć nowa użytkowniczkę. Dodam tylko, że leżą na niej super! Zupełnie jak na nią szyte, tylko że ciut za długie.

Asiu M. (Torebusiu)! Nie używałam stopki teflonowej, tylko zwykłą. Mam starego Łucznika i żadnych cudownych stopek – poza stopką do wszywania krytych zamków – nie mam na stanie.  Szwów nie wzmacniałam, tylko podczas szycia mocno trzymałam i naciągałam materiał przed i za stopką. Tak mi kiedyś poradziła pani ze sklepu z tkaninami. Zmieniłam nieco ten model bluzki. Miał być zamek z boku rozpinany nie z góry na dół, a odwrotnie. Żabot faktycznie jest duży i przyciąga wzrok. W tej Burdzie jest jeszcze sukienka z podobną górą. Przymierzam się do niej, zobaczymy jak wtedy będzie ten żabot wyglądał.

Marzycielko! Też wcześniej dziwiłam się, jak można przeszyć sobie palec? Przecież jak się plilunje, jak się uważa, to jest to niemożliwe… Wiedziałam jednak, że to się zdarza. Ponoć każda krawcowa ma taki epizod (moja Babcia miała raz, a szyła od 15 roku życia). A teraz już wiem, że można i wiem, że boli. I cieszę, że tylko mi się wbiła, a nie przeszła na wylot.
Zatem ostrzegam! Dziewczyny, uważajcie na palce! 
„…Pance? Pance?! Nein, nein…“ (kto zgadnie z czego to cytat?;))

Zapowiedź? Licznik z komentarzami zbiliża się do okrągłej liczby. Może by tak znów kogoś złapać? Zrobiłabym jakąś niespodziankę…

niedziela, 17 kwietnia 2011

Wspomnie smakowitej soboty oraz niedziela leniucha

Wspominałam już wczoraj, że sobotnie popołudnie spędziłam w Wiewiórczym Azylu (dla mnie to prawdziwy azyl:)). Wiewióra rozpieszczała mnie kulinarnie, ach! jakie smakołyki tam były! Poniżej fotorelacja z obżarstwa, a jeśli komuś spodoba się któraś z potraw, to przepisów proszę szukać tutaj.
Wspaniała zupa meksykańska, to już moja dokładka:
Prawie już wspomnienia po ciasteczkach owsianych (o ludzie, ależ były pyszne!). A leżą na fantastycznym olbrzymim talerzu zrobionym przez Wiewiórę.
A to już słodki wieczorny deser halawa o  niesamowitym, orientalnym smaku. W końcu to hinduski deser.
Aby nie było, że tylko się obżerałyśmy, pokaże co mi udało się zrobić. Kolczyki z makramy i koralików, fioletowe na zamówienie Doroty. Mam nadzieję, że jej się spodobają.




A dzisiejszy dzień też był w fioletowym kolorze. Dokończyłam moje pierwsze sutaszowe kolczyki. Oto one:

sobota, 16 kwietnia 2011

Projekt 12/12 - kwiecień

Kwietniowym wyzwaniem w Projekcie 12/12 był wianek. Bardzo podobał mi się ten
Pomysł z bardzo kreatywnego i pięknego bloga Capture the Details.
Niestety kupienie zielonej włóczki trawki w znanych mi pasmanteriach było niemożliwe (może ktoś wie, gdzie w Warszawie można taką dostać?). Trzeba było wymyślić coś innego. No i wymyśliłam:)))
Jako że nie mogę jeść zwykłych jajek, czasem pozwalam sobie na odrobinę luksusu i kupuję przepiórcze. Przezornie już kilka tygodni temu odłożyłam i wymoczyłam skorupki, bo chciałam je wykorzystać jakoś wielkanocnie. I pomysł przyszedł sam: powstał wianek na drzwi, nieduży, taki w sam raz.

A oto z czego postał: trzy druty florystyczne, taśma florystyczna (to jeszcze ze starych zapasów, gdy zajmowałam się bukieciarstwem), filc zielony i żółty, klej do materiału oraz klej z pistoletu, a także kilka wstążek i gotowy kurczak.

Druciki splotłam w warkocz i wygięłam w okrąg. Następnie owinęłam je taśmą florystyczną. Do powstałego wianka klejem na gorąco dolepiłam skorupki jaj.
W środki niektórych skorupek dałam po kropelce kleju do tkanin i przykleiłam żółty filc. Przestrzenie między skorupkami owinęłam zielonym filcem. Doczepiłam wstążki i zawieszkę, usadziłam kurczaczka i gotowe!
I moje drzwi wejściowe wyglądają teraz tak:
To zrobiłam wczoraj, a dziś spędziłam fantastyczne popołudnie w Wiewiórczym Azylu (dziękuję Wiewiórko!), o czym napiszę pewnie już jutro.

czwartek, 14 kwietnia 2011

Bluzka a la Maria Callas

Skończyłam bluzkę z żabotem.
Szyłam pierwszy raz coś takiego, stójka zamiast kołnierza i ten śmieszny ślimak przy dekolcie. Miałam wrażenie, że są błędy w opisie, bo długo nie mogłam dojść co i w jakiej kolejności robić. W końcu kilka elementów zrobiłam po swojemu. Nie dałam bocznego zapięcia na suwak, bo jestem tak drobna w ramionach, że śmiało przechodzę i nie potrzebuję rozpinania. To przy szyciu tej bluzki polała się moja krew...
Burda 4/2010 model 105

Dziś oglądałam overlocki... Muszę wiedzieć, o czym mam marzyć:)))

wtorek, 12 kwietnia 2011

Stało się!

Stało się to, czego się obawiałam;( Wsadziłam palec pod igłę w maszynie i dziobnęłam się dość mocno. Już, już miałam wcisnąć pedał... i byłoby na wylot! Mój Anioł Stróż w porę cofnął moją nogę i mam tylko mocne dziobnięcie.
Palec jednak boli i trochę narywa, więc trzeba go wyparzyć we wrzątku, brrr! Nie lubię tego, ale jest to skuteczny sposób na takie dolegliwości. Wiem, że nie wszyscy znają tę metodę i mogą być zszokowani, ale tak się robi i to działa. Oczywiście zamaczamy palec tylko na chwilę, broń Boże nie gotujemy!:)

niedziela, 10 kwietnia 2011

Niedziela minęła mi twórczo i za szybko. Zanim pokaże, co zdziałałm kilka odpoweidzi na pytania z komentarzy.
Mięto - dobrze się domyśliłaś, te nitki się zszywa i to przezroczystą cieniutką niteczką. Brrr! Nie jest to łatwe, ale milsze niż marcowe aplikacje;)
Tin-Tin - moje filcowe kuliki i sześciany robię na sucho igłą. Nie mam specjalnej maty do filcowania, używam zwykłej szczotki do ubrań:)))

A teraz moja niedziela. Było broszkowo. Pierwsza to pomysł Mamy, wykonanie moje. Połączenie organzy i soutachu

A to zielona broszka siostra niebieskiej, tej stąd
A to jest maksymalne wykorzystanie materiału:) Resztki, jakie zostały po wycięciu krążków, zwinięte i zszyte

sobota, 9 kwietnia 2011

Antidotum i soutache

Na wszelkie smutki i chandry najlepiej znaleźć odpowiednie antidotum, a ja znalazłam je w Wytwórni Antidotum i wzięłam udział w warsztatach hobbystycznych z soutachu.
Oto moje pierwsze dzieła
 
Różowy powstał według wzoru, który ćwiczyliśmy podczas zajęć.





Niebieski to już moje nieudolne próby.
Jak ktoś mi powie, że soutache to takie proste... teraz wiem, dlaczego biżu z soutachu kosztuje tak koszmarne pieniądze... to nie jest taka prosta i łatwa sprawa. Miałam moment, że chciałam rzucić wszystkim o ścianę, ale jakoś przetrwałam chwile zwątpienia i dokończyłam różowego potwora.
Do soutachu trzeba mieć dużo cierpliwości, sprawne dłonie i wyobraźnie. 

środa, 6 kwietnia 2011

Grasz w kulki czy wolisz rzucić kostką?

Cztery kulki i cztery kostki (kostki robiłam pierwszy raz) to wynik mojej podróży za chlebem. 300 km tam i 300 km z powrotem zaowocowało nowymi filcowymi tworami. Jakoś nie mogę jechać w długą podróż z pustymi dłońmi (chyba, że to ja powożę).

Z czerwonych powstały już kolce na zamówienie pewnej pani. Czy o takie coś chodziło?
Chyba szykuje mi się znów wycieczka do Wiewiórczego Azylu... oj! Będzie się działo! Ciekawe co powstanie tym razem? Już sobie ostrzę zęby:)))

sobota, 2 kwietnia 2011

„Kwietniowa czarownica”… z czarnym kotem

Zaczął się kwiecień, czas porządków, czas czarownic… Według skandynawskich wierzeń ludowych wiosenne czarownice potrafią wcielać się w inne istoty i działać za ich pośrednictwem. Taką moc ma dotknięta porażeniem mózgowym Desirée z książki Majgull Axelsson „Kwietniowa czarownica”. Książka piękna, ale też bardzo trudna. Przeczytałam ją już dawno temu, ale wciąż mi się przypomina. Pamiętam też kilka cytatów z niej, a przypominają mi się, gdy tylko biorę się za sprzątanie:
„…przesadne dbanie o porządek jest oznaką proletariackiego prostactwa. Tylko ten, który ma coś do ukrycia, zbytnio dba o czystość…”
Ostatnio w EMPIK-u znalazłam magnes o podobnej treści – „Czysty dom to oznaka zmarnowanego życia”.
Choć powyższe zdania bardzo podnoszą mnie na duchu, szczególnie gdy jestem w rozjazdach i mieszkanie pozostawia wiele do życzenia, to czasem trzeba sprzątnąć, ba! Czasem trzeba zajrzeć do najgłębszych czeluści mieszkania. Zabrałam się więc za sprzątanie mojego lamusa.
Oto co z niego wyciągnęłam, nie, nie są to perły:)! To jedne z moich pierwszych spodni

Burda Special 1/2000 model 1
Uszyte są z wełny, którą przezornie, jak wszystkie materiały przed szyciem, zdekatyzowałam:) O tak! Można wełnę dekatyzować, a jakże! Zrobił mi się wspaniały, gęsty i ciepły koc:). Spodnie wyszły super ciepłe. Teraz już wiem, że wełnianą odzież lepiej oddać do pralni chemicznej…
Jeszcze jedna wpadka jest w tych spodniach: zrobiłam podszewkę (bo wełna trochę gryzie), robiłam pierwszy raz i wyszło mi trochę na lewo, trochę na prawo…
 
A teraz szyję bluzkę z żabotem. Nie do końca rozumiem opis z Burdy, to mój pierwszy żabot, nic o żabotach w necie nie znalazłam. Mam nadzieję, że dam radę i nie będzie niespodzianek jak z podszewką spodni.
Moja dziewczynka dzielnie mi pomagała i uczyła się jak należy fastrygować;)
 Kicia jest w fartuszku od weterynarza (aby nie było, że przebieram kota!), bo była sterylizowana. Teraz już nie będzie cierpieć marcowo.