wtorek, 31 maja 2011

Jak ukraińska flaga

Czyli niebiesko-żółty krajobraz uchwycony w podróży przez Mazury. Nie mogłam nie zatrzymać się i nie sfotografować, na żywo jednak sto razy piękniej to wyglądało.

poniedziałek, 30 maja 2011

Majowi goście

W tym jeden zupełnie nieproszony! Dostałam od Ziutka piękny bukiet lilaków (bzów), nie tak okazały jak ten, który dostała Mama od Taty na przywitanie po powrocie od nas (post poniżej), ale na moje warunki lokalowe w sam raz:)
I oto pewnego dnia pod bukietem widzę wstrętne ciemne kulki! Nie to nie były nasionka lilaków, wiedziałam od razu co to i kto jest ich sprawcą, problem tylko jak sprawcę odnaleźć? Skrył się w bukiecie, upodobnił do otoczenia i szukaj sobie, proszę bardzo! może znajdziesz? Już raz tak szukałam i mi się nie udało, ale tym razem miałam szczęście trafiłam szybko na producenta kulek. To wspaniała, duża (ponad 5 cm długości) gąsienica motyla z rodziny miernikowcowatych (tak mi się wydaje). Miernikowcowate poruszają się jakby odmierzały odległość, mają odnóża jedynie z przodu i z tyłu ciała, środek jest pusty.






A drugim gościem był... kolejny kot! I znów kocur!
Tym razem nie burasek a biało-czarny (a może bardziej czarno-biały?). Nasza koteczka jest na wakacjach u Ziutkowej Mamy, więc mogłam gościa zaprosić do domu. I poczuł się jak u siebie. Łasił się i przymilał. Widać, że był w mieszkaniu i umie się zachowywać, ale jest trochę zaniedbany, więc podejrzewam, że musi być wyrzucony.




Zostawiłam mu uchylone drzwi, aby nie czuł się osaczony i w pewnym momencie sobie poszedł... Cóż, wybrał wolność, ale może jeszcze wróci?

niedziela, 29 maja 2011

Maj

To jeden z najpiękniejszych miesięcy, wszystko kwitnie, pachnie, a zieleń zachwyca i dodaje energii. Udało mi się w tym wyjątkowym czasie pojechać do rodziców i nacieszyć oczy kolorami.
A poniżej już moja twierdza i widok z balkonu


Ten wpis jest specjalnie dla mojej Babci, bo chciała zobaczyć jak u nas kwitną lilaki:)

sobota, 28 maja 2011

Projekt 12/12 - maj

W maju w ramach Projektu 12/12 robimy okładkę.
Moim ideałem są okładki Gazyni. Nie mogę wprost napatrzeć się na nie! Chciałabym umieć coś takiego zrobić, ale mam wrażenie, że to przerasta moje umiejętności i pokłady cierpliwości.
Zatem zrobiłam po swojemu, oczywiście z resztek tkanin, które mam:) Z zielonego była sobie bluzka (jeszcze na starym blogu), a z żółtego sukienka. Lubię oba te ciuszki:) A teraz mogę sobie je wspominać, gdy tylko korzystam z kalendarza.
Oto i mój kalendarz:)
Okładka
Od środka z przodu
Od środka i z przodu i z tyłu są kieszonki na różne karteluszki
Od środka z tyłu
I mały detal - ozdobny róg:) Okładkę szyłam z resztek i trochę w niektórych miejscach brakowało materiału, sztukowałam i zszywałam ze sobą różne skrawki, czy to już patchwork;)?

piątek, 27 maja 2011

Króliczek:)





Majowo-kwiatowo

Mój komputer wrócił z serwisu i śmiga aż miło. Mogę więc zamieścić zaległe posty, które już dawno powinny ujrzeć światło dzienne. Powoli będę nadrabiać zaległości.
Na początek pierwsza wymianka, w której brałam udział.
Wymiankę Kwiatową zorganizowała Boniusia - serdecznie dziękuję za super zabawę!
Jak nazwa wskazuje tematem wymianki były kwiaty. Należało zrobić ręcznie kwiat (na szyję, do przypięcia, jako dodatek, jako element czegoś co można założyć, nosić, coś z motywem kwiatu... etc) oraz dołączyć kartę z motywem kwiatu.
Wymieniałyśmy się w parach. Losowanie uśmiechnęło się do mnie, bo trafiłam na Agak, która fantastycznie dekupażuje. Ta technika to czarna magia dla mnie i jak zobaczyłam, czym Agak się zajmuje, to miałam cichą nadzieję na coś wykonanego w tej technice. Kolczyki dekupażowe chodziły za mną już ponad rok!
I ta dam! Teraz je mam:)
Oto co dostałam od Agak:


Dziękuję za te przepiękne skarby!
A to ja przygotowałam dla niej:

Komplet kwiatowy - broszka i kolczyki

Naszyjnik filcowy

niedziela, 22 maja 2011

II Spotkanie Forumowe

Odbyło się tydzień temu u Asi M. i było bardzo kameralne, tylko cztery osoby brały w nim udział: Asia M., Krusynki oraz Halagie, no i ja. I po raz kolejny poznałam fantastyczne robótkujące kobiety. Niesamowite, genialne i wspaniałe. To cudowne jest spędzić czas w tak wspaniałym towarzystwie.

Było pyszne jedzonko, troszkę szycia, a potem losowanie.
Miałam szczęście bo trafiła mi się broszka, którą robiła Krusynki, a miałam na nią chrapkę:)
Ja również przygotowałam broszkę, tzn dwie:) I trafiły one do... Krusynki! Wymieniłyśmy się broszkami!
A Asia M. i Halagie wymieniły się... patchworkowymi podkładkami.
Śmiesznie wyszło, ale chyba wszystkie byłyśmy zadowolone.
Tu Halagie pikuje na maszynie Asi M.
Oto nasz dzieła przygotowane do losowania
A tu moje broszki na Krusynki: 
A to wspaniałe aplikacje, które dostałyśmy od Halagie.

Miłe Panie! Jeszcze raz dzięki za to wspaniałe spotkanie!

czwartek, 19 maja 2011

Naznaczona

Tak może wyglądać ręka po 18 sekundach ekspozycji na promieniowanie UV B.
W tym tygodniu robiłam testy świetlne, bo jest podejrzenie, że mogę mieć na to alergię. Czyli wciąż trwa szukanie igły w stogu siana. Alergia jest, ale na co?
A tu małe zbliżenie moich kwadracików:)

Botwinowy debiut Ziutka, wg instrukcji Dziadka M.



Debiut odbył się w sobotę – gdy Ziutek pierwszy raz ugotował botwinę. Po instrukcje zadzwoniłam do Dziadka M. Zawsze do niego dzwonimy, gdy nie wiemy, jak coś ugotować. Dla mnie Dziadek jest kulinarnym guru i do tego świetnie tłumaczy. Wszystko, co ugotuje smakuje mi wyśmienicie. Wiele z potraw jadam tylko u niego, bo inne wersje mi nie smakują, np. kotlety schabowe i pomidorówka (robi najlepsze na świecie).
U mnie hasło „jak u mamy, panie kapitanie” powinno być zastąpione „jak u Dziadka”.

A zatem instruktarz jak ugotować botwinę:
Najlepsza jest na wywarze mięsnym (można na kostkach rosołowych, my tego nie praktykujemy). Bierzemy do tego udka, skrzydełka kurczaka lub żeberka wieprzowe. Wywar robimy z dodatkiem ziela angielskiego, listka laurowego, soli, pieprzu i warzyw.

Do gotowego wywaru dodajemy obrane i pokrojone na zapałkę (lub w kostkę, lub jak chcemy) buraczki. Badyle (czyli ogonki liściowe) też kroimy i wrzucamy. Gotujemy 10–15 minut.
Liście kroimy w małe paski i dorzucamy na kolejne 10 minut.
Zupę zakwaszamy (dla smaku i koloru) kwaskiem cytrynowym lub sokiem z cytryny. Dodajemy też łyżeczkę lub pół cukru.
Doprawiamy do smaku solą i pieprzem.

I tu można zakończyć i jeść, albo zupę uszlachetnić i zaprawić ją mąką zmieszaną ze śmietaną lub samą śmietaną. Można dodać koperek.
Jeśli ktoś lubi ziemniaki do zupy to można podać ugotowane oddzielnie „na dobieraka” lub pod koniec gotowania zupy dorzucić do niej pokrojone w kostkę.
Taką zupę można podawać także z ugotowanymi na twardo jajkami.

Dodam od siebie, że mieliśmy zupę z wypasem (czyli ze śmietaną), ale bez ziemniaków i bez jajek. Wyszła fantastycznie! Jak wszystko, jeśli trzymamy się wskazówek Dziadka:)
Dziadku! Dziękujemy!

poniedziałek, 16 maja 2011

Niedzielny poranek pod znakiem kota

6:30 z bólem wstałam. Kocica, gdy tylko ktoś z domowników wstaje, podbiega radośnie i plącze się pod nogami w oczekiwaniu na karmę. Podreptałam do kuchni dać jej jeść i nagle usłyszałam miauknięcie. Trochę dziwne, jak na mojego kota, no ale może jest tak głodna, że inaczej miauczy?
Postawiłam miskę i znów usłyszałam miauknięcie. Ale to nie mój kot! To gdzieś indziej, na zewnątrz, ale bardzo wyraźnie! Wyjrzałam przez judasza na klatkę schodową, nic. To przecież nie możliwe, abym tak dobrze słyszałam z podwórka miauczenie kota i postanowiłam otworzyć drzwi…
i…
na wycieraczce siedział kot. Szok! Zaczęłam do niego kicikać, wołać go do mieszkania, ku oburzeniu mojej kocicy (zasyczała i uciekła w kąt) i Mamy „co robisz, przecież go nie weźmiesz?”
Jak to nie? Kot do mnie przyszedł, wybrał mnie to powinnam go przyjąć. Koty tak czasem robią, że wybierają sobie właściciela. Zwyczajnie stwierdzają, że tu chcą być, przychodzą i zostają.
Początkowo pomyślałam, że to może kocica szuka miejsca na okocenie i tak trafiła na klatkę, ale okazało się, że to wspaniały, dorosły i dorodny kocur. Do mojej kotki raczej nie przyszedł, bo Sz. jest przecież wysterylizowana.
Posiedziałam z nim chwilę na klatce, nie uciekł, ale siedział w odległości ok. pół metra. Musiałam schować się w końcu do domu, bo byłam w piżamie. Postanowiłam ubrać się, zjeść i jak nadal tam będzie to go wziąć. Zerkałam przez judasza i widziałam, że kot siedział na środku i parzył na nasze drzwi.
Niestety kota nie przygarnęliśmy. Ziutek schodził przede mną do samochodu i przed nim kot zwiałL

Zdziwił mnie ten kot, zaskoczył totalnie. A jednocześnie ucieszył, że chyba nie jestem taka zła skoro obcy kot do mnie przyszedł… moja kocica mnie wciąż lekceważy. Znów mamy na pieńku, bo próbuję ją tresować.
Moja kotka do mnie prawie nie przychodzi, za Ziutkiem łazi jak pies, mnie olewa, ale zaobserwowałam, że gdy jest głodna, czyli rano gdy się budzimy, aby dostać jeść plącze się koło mnie, wyraźnie daje znaki, że chce dostać karmy. I wpadłam na pomysł, jak ją do siebie przekonać. Rano ja ją karmię i zanim dam jeść biorę na ręce i trochę głaszczę, po głaskaniu od razu odstaje miskę. Chciałam, aby się przyzwyczaiła, i aby moje głaskanie kojarzyło jej się miło, głaskanie-jedzenie. I tak od kilku dni. I jak myślicie? Udało się? Macie rację, tresować to sobie można psy, nie koty.
W sobotę jak tylko wstałam trochę kręciła się, ale gdy zaczęłam nakładać jedzenie to zwiała! Schowała się pod stół, tak abym nie mogła jej wyciągnąć. Postawiałam miskę, odsunęłam się trochę, nic! Siedzi gadzina pod stołem i obserwuje! Potem zwiała do pokoju. A wiem, że była głodna, bo to jej pora jedzenia!
I co, dalej mam ją w ten sposób przyzwyczajać do siebie, czy dać jej spokój?

Piekło…

…się w sobotę u Wiewióry i u mnie.
U Wiewióry upiekł się przepyszny chlebek dla mnie. O mniam, mniam, mniam! Przepis znajdziecie tu, a zdjęcie poniżej

Wiewiórko! Wielkie dzięki za miłe popołudnie, za ciasteczka i chlebek, za wszystko! Jak to dobrze, że jesteś!
Małe Wiewiórzątko kolejny raz podbiło serce, tym razem nie tylko moje, ale też i mojej Mamy (znów jest u mnie:)).

A u mnie piekły się babeczki na niedzielne spotkanie forumowe.

To lekko zmodyfikowany przepis, który dostałam od mojego Dziadka, rewelacyjnego kucharza! Ciasto szybkie, proste, nie trzeba wagi, miksera. Wystarczą łyżka i szklanka
Ciasto Dziadka M.
2 szklanki mąki
1 i ½ szklanki cukru pudru
1 literatka oleju (100 ml)
4 jajka
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody
4 jabłka pokrojone w kostkę (kwaskowe, Antonówki, Bojkeny)
1 szklanka orzechów włoskich
Aromat

Wszystko połączyć, na koniec dodając jabłka i orzechy. Wymieszać i przełożyć na blachę do pieczenia wysmarowaną margaryną i wysypaną bułką tartą. Piec ok. 40–50 min.w 180 st. C.

Moje modyfikacje
Cukier zwykły
Bez orzechów
Dużo cynamonu lub mieszanki aromatycznych przypraw (cynamon, kardamon). W formie Muffinek ciasto piecze się krócej – 15–20 min.
Minus – babeczki po wyjęciu z piekarnika opadają, ale smakują wyśmienicie.

piątek, 13 maja 2011

Blogger wrrr!

Zauważyłam już, że nie tylko ja miałam problem z Bloggerem. Ostatni post zniknął, potem był, potem znów zniknął i nie mogłam się zalogować. A dziś wieczorem udało mi się wreszcie zalogować i widzę, że nie ma mojego ostatniego wpisu (Zieleń majowa). Przed chwilą ponownie zajrzałam do "edytuj posty" i jest! Ale się nie wyświetla i ma jakieś dziwne formatowania.
Nic nie rozumiem, trudno, fajnie, że post się znalazł, ale przepadły komentarze do niego, a były takie miłe;(
Post zedytowałam i opublikowałam ponownie. Może teraz nie zniknie?
Z innych ciekawych spraw, to wreszcie odbyło się losowanie wymianki kwiatowej. Już wiem komu przygotuję swoją pracę:)

Zieleń majowa

Kolejne kolczyki sutaszowe. Trochę w zarysie podobne do tych z niebieskiego kompletu, który bardzo dobrze się nosi. Jest lekki, wygodny, nigdzie mi się nie wczepia i nie gryzie.
Mam do nich kilka ale, jednak nie będę o tym pisać, bo Ziutek jest zachwycony i jak tu zajrzy to będzie na mnie zły.
Powstały też niebieskie bliźniaczki. Fotka marna bo z komórki, niestety bateria w aparacie słabuje. Pewnie po tym jak wykąpałam ją w herbacie...wpadła mi niechcący do kubka, jakbym próbowała trafić to nigdy bym tak nie trafiła, a bateria zrobiła fru z moich rąk i wylądowała w herbacie. Słodkiej i z cytryną, bo taką najczęściej piję.

poniedziałek, 9 maja 2011

Przegląd tygodnia

Poniedziałek
Wspominałam, że pojechałam po chleb do Wiewiórki i tak sobie marzyłam, że zjem sobie tego pysznego chlebka z równie pyszną kiełbaską produkcji Tatusia

I co? Okazało się, że gdy ja gościłam w Wiewiorczym Azylu, to Ziutek zjadł moją kiełbaskę! A to była specjalna kiełbaska dla mnie bez niedozwolonych składników! Teraz mogę tylko sobie popatrzeć na fotkę.
Wtorek
Nie mogłam długo złościć się na Ziutka, bo ruszył naszą maszynę. Jest zupełnie inna niż te Singery, które znałam. Bembenka się nie wyciąga!

Wydaje mi się, że można regulować tylko naprężenie nici górnej. No i okazało się, że górna jest za luźna. Ja się poddałam, do maszyny siadł Ziutek:
I udało mu się maszynę wyregulować i teraz mogę szyć, nawet gdy nie będzie prądu:)
Środa
Ziutek zrobił falafele. Czyli kotleciki z ciecierzycy. Przepis od Wiewiórki z Kulinarnego Atlasu (chyba).
Sobota
Filcowanie u Wiewióry, do tego wyżerka, miła atmosfera. Tylko niestety małe Wiewiórzątko choruje:( A jest na tyle przebiegłe, że nie daje sobie zapodać leków. Nie da się przemycić jak psu lub kotu w parówce lub innym smakołyku. Akceptuje tylko czystą wodę:( Mam nadzieję, że szybko wyzdrowieje i znów będzie z nami aktywnie uczestniczyć w filcowaniu.
A oto co utworzyłam
futerał na moją komórkę. Trochę za mocno zfilocwałam, ale udało mi się rozciągnąć na mokro. Wcisnęłam do środka płaskie pudełko po cukierkach miętowych i tak sobie futerał wysychał. Teraz komórka mieści się bez trudu.
I nieudane anturium. Chyba lepiej jak pozostanę, przy abstrakcyjnych kwiatach i nie będę próbować naśladować Matki Natury...
Niedziela
Minęła za szybko i troszkę sutaszowo. Gdy skończę pokażę, co udało mi się zrobić. Sukienka skrojona leży i czeka... Oby doczekała się przed nadejściem lata.

środa, 4 maja 2011

Długi weekend cz. III i ostatnia

Piersi drobiowe w sosie brokułowo-pomarańczowym
Składniki:
1 kg piersi z indyka (u mnie było i mniej i były z kurczaka)
30 dag białego sera
6 cienkich plasterków boczku wędzonego (z tego zrezygnowałam)
80 dag brokułów
2 pomarańcze
250 ml śmietany kremówki
4 łyżki mąki pszennej
1 pęczek natki pietruszki
3 łyżki masła
Curry, sól, biały pieprz.

Wykonanie:
Posiekaną natkę zmiksować z białym serem, solą i białym pieprzem. Filety rozkroić i rozbić, układać na nich plastry boczku, rozsmarować farsz serowy i zwijać ruloniki. Można spiąć wykałaczką lub związać bawełnianą nitką.
Gotować na parze 30 minut.
Dołożyć brokuły i dalej gotować jeszcze jakieś 20 minut.
Roladki przełożyć na ogrzany półmisek. Ugotowane na parze brokuły i cząstki wyfiletowanych pomarańczy dusić z masłem ok. 3 minut. ¾ pomarańczy i brokułów ułożyć na półmisku wokół roladek, resztę zmiksować z 400 ml wywaru pozostałego z parowania mięsa i brokułów, dodać mąkę wymieszaną ze śmietaną i gotować 3 minuty.
Doprawić curry, solą i pieprzem. Sos podawać w sosjerce, całość serwować na ciepło z ryżem lub pieczywem.

Warianty:
Zamiast jednej dużej rolady można zrobić kilka mniejszych.
Na rozbitych kawałkach mięsa można kłaść liście szpinaku, na to plastry boczku i farsz, a całe zwinięte roladki owijać plastrami cukinii.
Farsz można wykonać z dodatkiem mięsa, sera żółtego, pasty paprykowej.

Moje modyfikacje:
Zamiast indyka był kurczak, były małe koślawe roladki, nie było boczku i zjedliśmy to bez ryżu i bez pieczywa. Fajne smaczne danie. Sos wypasiony i oryginalny, ale trzeba dobrze wyfiletować pomarańcze, bo jednak dają lekką cytrusową goryczkę. Na pewno powtórzę roladki z pastą serowo-pietruszkową gotowane na parze i już bez sosu. Świetnie smakuje uparowany ser z pietruszką.
Pogoda się zepsuła i musieliśmy zrezygnować z jedzenia na balkonie.

A wieczorem wybrałam się po chleb. Pomyślicie, kto na wsi po godzinie 20 wybiera się po chleb? Ano ja do Wiewiórczego Azylu (który faktycznie zaczyna być moim azylem, na wszystkie złe chwile i smutki), bo Wiewióra znów upiekła mi chleb taki jak tu. Zasiedziałam się trochę z córcią Wiewióry na kolanach, pijąc smaczną herbatkę i filcując na sucho igłą. Wiewiórcze Maleństwo dzielnie chciało pomagać, wciąż pytało dlaczego i składało życzenia na kolejne filcowanki (choinkę, jabłuszko) i dokładało wełny. Może jestem szalona, ale dałam 3-letniemu dziecku igłę do ręki i pozwoliłam trochę filcować. Oczywiście ja podtrzymywałam jej rączkę i wytłumaczyłam, że takich rzeczy nie wolno robić bez osoby dorosłej, np. bez mamy, „albo bez ciebie” dodało rezolutne Wiewiórzątko.
Wszystkim oburzonym moim niebezpiecznym występkiem dodam, że najpierw spytałam mamę dziecka, czy mogę, i wspomnę czasy gdy ja jako trzylatka siedziałam u babci na kolanach i szyłam na maszynie po czystej kartce papieru. Nic mi się nie stało, szycie kocham miłością coraz większą i mam nadzieję, że uda się też zaszczepić rękodzielniczego bakcyla u córci Wiewióry, a wszystko wskazuje na to, że tak:)
Fotorelacja z naszych działań jest u Wiewióry, zapraszam.
Dziękuję Ci Wiewiórko za przemiły wieczór, za radość wspólnego tworzenia i za pyszny chlebek, który znika w zastraszającym tempie.

Z twórczego placu boju: skrojona jest sukienka z żabotem. Mam nadzieję, że niebawem ją zaprezentuje.

poniedziałek, 2 maja 2011

Długi weekend cz. II

Późnym wieczorem w sobotę i w niedzielę koło południa powstał mój pierwszy sutaszowy komplet. Chyba prędko nie powędruje do Mamy, bo mam ochotę go ponosić i nacieszyć się nim:)