wtorek, 7 czerwca 2011

"Projekt Szczęście"

"Projekt szczęście" Gretchen Rubin

Tę książkę dostałam od rodziców z okazji imienin. Już wcześniej zwróciłam na nią uwagę, bo jej reklama była na plakatach w metrze. Coś mi podpowiadało, że może być ciekawa, choć nie jestem przekonana do tego typu lektur, w których tylko teoria i truizmy, a praktyka i życie toczy się i tak po swojemu. Jednak ta okładka przykuwała moją uwagę, może przez zielony kolor, który uwielbiam, a który dominuje w grafice?
Nie wiem, ale ucieszyłam się, gdy rozpakowałam prezent. Zaczęłam czytać i... wpadłam. W tej chwili książka ta jest na pierwszym miejscu w moim rankingu "Najlepsza książka 2011". I to z kilku powodów.
Może najpierw techniczna strona.
Książka dostarcza miłych wrażeń wizualnych i dotykowych w czasie kontaktu z nią. Okładka ma satynową powierzchnię z tytułem świecącym i śliskim, już dotknięcie okładki jest bardzo przyjemne. Druga sprawa to papier, na którym została wydana. Jest niebielony, w kremowym odcieniu kojącym oczy. Jest trochę toporny, tzn. kartki są przycięte nie na brzytwę, na gładko, ale czuć ich fakturę. Do tego ten papier niesamowicie chrzęści! W książce jest też zielona kapitałka.
Wszystkie te cechy sprawiają, że nie prędko przejdę na e-booki:)))

A teraz meritum
Książka jest napisana miłym i prostym językiem, czyta się to jak list od przyjaciółki. Nie ma w sobie nic z naukowego zadęcia. Autorka wyznaczyła sobie projekt, który realizuje po analizie, co potrzebne jest jej by poczuła się bardziej szczęśliwa. Wyznacza sobie co miesiąc nowe ćwiczenia i opisuje, swoje postępy w ich realizacji oraz swe emocje i przemyślenia.
Dużo nie będę zdradzać, bo nie chcę zabierać przyjemności z odkrywania tego, co ma w osobie ta książka. Napiszę o sobie. Już po pierwszych stronach poprawił mi się humor, dostałam przypływu energii i zmobilizowałam się do zrobienia czynności, do których podchodziłam jak pies do jeża. A dodam, że nie jestem jeszcze w połowie książki! Dawkuję ją sobie rozsądnie, czytam aktywnie z ołówkiem w ręku.
Znalazłam w niej poznaną na jednym z blogów zasadę 10 minut (przed snem przez 10 minut obchodzimy dom, mieszkanie i porozrzucane rzeczy ustawiamy na miejsce). Tylko 10 minut i aż 10 minut, efekt piorunujący
Jest też druga zasada: 1 minuty. Nie odkładam na później czynności, która może zająć mi minutę. Niby proste i banalne, prawda? Ale jak działa!
A co jest napisane na temat tworzenia i jakie są tego efekty zamieszczę w następnym poście:)

6 komentarzy:

  1. Zasadę 10 minut okazuje się, że stosuję już od jakiegoś czasu. Jak szybciutko można ogarnąć bałagan już się przekonałam przekonałam;-)
    Książka, to zawsze dobry prezent, a jak jest wymarzona...

    OdpowiedzUsuń
  2. Też miałam na nią chrapkę ostatnio,ale trafiła na listę kolejnych książkowych zakupów...a po tym poście pewnie wskoczy na wyższe miejsce na liście :)

    OdpowiedzUsuń
  3. 10 minutówkę choć nie świadomie stosuje od zawsze. Przed wyjściem z domu czy przed snem by być spokojną ogarniam na szybko mieszkanie.
    JM zapraszam na moje Candy!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Zachęciłaś mnie do przeczytania, rozejrzę się za tą książką.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja przyznam, że nei znam tego tytułu, ale dawno nie szperałam po półkach w merlinie:))
    Teraz, przyznam, nie zawsze stosuję zasadę robienia szybkich, prostych rzeczy od razu; często odkłądam na potem i niestety... potem to się mści:) ale coraz częściej staram ogarniać wszystko na bieżąco, o ile można zrobić to z trójką włąsnych i dwójką cudzych dzieci.

    Anka

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapach książki, dotyk, kolor- prawda?

    OdpowiedzUsuń