poniedziałek, 16 maja 2011

Niedzielny poranek pod znakiem kota

6:30 z bólem wstałam. Kocica, gdy tylko ktoś z domowników wstaje, podbiega radośnie i plącze się pod nogami w oczekiwaniu na karmę. Podreptałam do kuchni dać jej jeść i nagle usłyszałam miauknięcie. Trochę dziwne, jak na mojego kota, no ale może jest tak głodna, że inaczej miauczy?
Postawiłam miskę i znów usłyszałam miauknięcie. Ale to nie mój kot! To gdzieś indziej, na zewnątrz, ale bardzo wyraźnie! Wyjrzałam przez judasza na klatkę schodową, nic. To przecież nie możliwe, abym tak dobrze słyszałam z podwórka miauczenie kota i postanowiłam otworzyć drzwi…
i…
na wycieraczce siedział kot. Szok! Zaczęłam do niego kicikać, wołać go do mieszkania, ku oburzeniu mojej kocicy (zasyczała i uciekła w kąt) i Mamy „co robisz, przecież go nie weźmiesz?”
Jak to nie? Kot do mnie przyszedł, wybrał mnie to powinnam go przyjąć. Koty tak czasem robią, że wybierają sobie właściciela. Zwyczajnie stwierdzają, że tu chcą być, przychodzą i zostają.
Początkowo pomyślałam, że to może kocica szuka miejsca na okocenie i tak trafiła na klatkę, ale okazało się, że to wspaniały, dorosły i dorodny kocur. Do mojej kotki raczej nie przyszedł, bo Sz. jest przecież wysterylizowana.
Posiedziałam z nim chwilę na klatce, nie uciekł, ale siedział w odległości ok. pół metra. Musiałam schować się w końcu do domu, bo byłam w piżamie. Postanowiłam ubrać się, zjeść i jak nadal tam będzie to go wziąć. Zerkałam przez judasza i widziałam, że kot siedział na środku i parzył na nasze drzwi.
Niestety kota nie przygarnęliśmy. Ziutek schodził przede mną do samochodu i przed nim kot zwiałL

Zdziwił mnie ten kot, zaskoczył totalnie. A jednocześnie ucieszył, że chyba nie jestem taka zła skoro obcy kot do mnie przyszedł… moja kocica mnie wciąż lekceważy. Znów mamy na pieńku, bo próbuję ją tresować.
Moja kotka do mnie prawie nie przychodzi, za Ziutkiem łazi jak pies, mnie olewa, ale zaobserwowałam, że gdy jest głodna, czyli rano gdy się budzimy, aby dostać jeść plącze się koło mnie, wyraźnie daje znaki, że chce dostać karmy. I wpadłam na pomysł, jak ją do siebie przekonać. Rano ja ją karmię i zanim dam jeść biorę na ręce i trochę głaszczę, po głaskaniu od razu odstaje miskę. Chciałam, aby się przyzwyczaiła, i aby moje głaskanie kojarzyło jej się miło, głaskanie-jedzenie. I tak od kilku dni. I jak myślicie? Udało się? Macie rację, tresować to sobie można psy, nie koty.
W sobotę jak tylko wstałam trochę kręciła się, ale gdy zaczęłam nakładać jedzenie to zwiała! Schowała się pod stół, tak abym nie mogła jej wyciągnąć. Postawiałam miskę, odsunęłam się trochę, nic! Siedzi gadzina pod stołem i obserwuje! Potem zwiała do pokoju. A wiem, że była głodna, bo to jej pora jedzenia!
I co, dalej mam ją w ten sposób przyzwyczajać do siebie, czy dać jej spokój?

2 komentarze:

  1. Sama do Ciebie przyjdzie jak bardziej zaufa. Kiedyś miałam kota, który w ogóle nie znosił głaskania i noszenia, kładł się na taką odległość, bym nie mogła go dosięgnąć , aż w końcu pewnego dnia ni stąd ni zowąd zaczął kłaść się coraz bliżej. Koty już takie są, lubią wszystko po swojemu i wtedy jak one chcą.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja mam znajoma która ma wiele kotów. Tyle tam indywidualności, że sama w szoku byłam jak opowiadała o nich:) Jedne cały dzień siedzą przy niej, jedne wracają tylko na obiad i nie akceptują przytulanek itp a są już u niej wiele lat. także charakterek to chyba u kota podstawa i nie obejdziemy go nawet jak się będziemy bardzooo starać :)

    OdpowiedzUsuń