Uszyć sobie sukienkę na świąteczny koncert w filharmonii! A już wątpiłam i martwiłam się w co się ubrać? Nie to, że brakuje mi odzieży, bo mam kilka nadających się kreacji, ale nie na taką porę roku. Chciałam mieć coś prostego, ciepłego, nie jakieś tam fru fru, oryginalnego i choć trochę eleganckiego (czy zimowa odzież może być choć trochę elegancka?). Wydaje mi się, że udało się połączyć te cechy.
I oto jest: princeska (kocham princeski, zobaczycie pewnie jeszcze nie jedną:)) z niebieskiej, gotowanej wełny z czarną koronką. Burda 7/1999, model 109. Rozmiar – trochę za duży, jak zawsze.
Moja Babcia mawiała do swojej córki, a potem do mnie: zrób luźniejsze, to jak się poprawisz, to będzie jak znalazł. Ani ciocia, ani ja nie poprawiłyśmy się i choć babci już nie ma, to gdy coś szyję, to prawie zawsze (jest jeden wyjątek) zrobię za duże. Ręka babci czuwa? A tak przy okazji, to Babcia nie śni mi się często, ale przyśniła mi się tej nocy, w której skończyłam szyć sukienkę. I nie była zadowolona, no dobrze, przyznaję od razu, sukienka ma pewne niedociągnięcia i jeden błąd. Dobrze w niej się jednak czuję i stwierdziłam, że nie będę poprawiać, trudno jest jak jest (nawet nie miałabym czasu na poprawki). Nie jestem krawcową, nie będę się na siebie wściekać za potknięcia w szyciu, bo kto będzie dla mnie miły, jak sama nie będę (oprócz Mamy i Ziutka, oczywiście)?
Cel został osiągnięty: zdążyłam, nie zmarzłam w tej sukience, nikt w całej filharmonii takiej nie miał – rok temu wypadł mi nagle świąteczny koncert, kupiłam w ostatniej chwili sukienkę, też z wełny w Solarze, za cenę solarową, brrr! Sukienka fajna, ale trafiłam w filharmonii na kobietę w takiej samej! I powiedziałam sobie: nigdy więcej! W tym roku już spodziewałam się, że może znów pójdę na świąteczny koncert i dużo wcześniej zaczęłam obmyślać kreację. Model jest stary (dwa razy już szyty), ale tak prosty, że aż ponad czasowy, a że teraz modne są połączenia niby niepasujących materiałów (grubych, ciężkich z lekkimi, zwiewnymi) to postanowiłam połączyć niebieską wełnę z koronkowym szalem po Babci (może to przez ten szal Babcia była niezadowolona?).
Już się nie rozpisuję. Koncert był super (Gaba Kulka i Stanisław Sojka), czułam się świetnie, jestem zadowolona z tej sukienki.
A na deserek moja kociczka. Dwa dni temu była grzeczniutka, a dziś rozrabia niczym pijany zając w kapuście.
Sukienka fajna. Lubię takie oryginalne połączenia a kocica... cóż mój Stefan raz grzeczny raz taka niedobrzyca, że się nie da z nim wytrzymać :( kochany ale nieznośny. Dziś był już w wannie, w doniczce z kwiatkami i dokańczał naleśnika po Gabi...
OdpowiedzUsuńCzapki z głów!Chyba nigdy jeszcze nie uszyłam sukienki, a jeszcze na taki koncert!!!! Z podszewką, zameczkiem... Sojki tez bym posłuchała na żywo. Niby nie lubię tego typu muzyki, ale są wokale, które mnie powalają, bez względu na to co śpiewają.
OdpowiedzUsuńPozdrowionka!
MOja droga! Fantastyczna sukienka! Szkoda, że nie ma zdjęcia na Tobie. Może pokażesz? Zawsze lepiej widać efekt.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Super wyszła! :) Bardzo niebanalnie:) Szkoda tylko, że pokazujesz ją na wieszaku - na ciele jednak lepiej widać efekt. Może jednak dorzucisz zdjęcie siebie w niej? :)
OdpowiedzUsuńno dobrze, obiecuję, że pokażę sukienkę na sobie. Wystąpię w niej w Wigilię i wtedy dam sobie zrobić zdjęcie, bo do świąt to cienko z czasem. Dzięki dziewczyny za te miłe komentarze! Aż chce mi się szyć coś następnego:)))
OdpowiedzUsuń