sobota, 11 maja 2013

Update pokwietniowy




Jak nazwa bloga wskazuje (mój wolny czas), gdy nie mam wolnego czasu, nie ma mnie na blogu. Ostatnio jest takie szaleństwo, że nawet wspomnień z kwietnia nie miałam kiedy zamieścić. Spóźnione zamieszczam teraz.
Były święta pyszne, w czasie których dogodziłam sobie kulinarnie – nie wszystko załapało się na fotki.
Tradycyjnie obchodzimy święta podwójnie: zaczynamy śniadaniem z Ziutkową rodziną, a potem jedziemy do mojej. Tu stół u Ziutka



Nitka stoi na straży;)


Pierwszy raz gotowaliśmy biały barszcz i pierwszy raz gotowaliśmy dla 8 osób! Ciężko dosmakować w wielkim garze, gdy gotuje się tylko dla 2 osób. Ale udało się, zupka zjedzona do dna:)
A tu u moich rodziców:


Zaszalałam z ciastami i upiekłam (z pomocą Ziutka, jako kuchcika):
Wielkanocny standard: drożdżowe baby wielkanocne (3 różnej wielkości), 
sernik wiedeński
Poza tym: przekładaniec orzechowy (mniam! Nie tylko dla mnie mniam), mazurek pazurek, mazurek figowy, mazurek bakaliowy.


Mama dorzuciła: mazurek z kaszy manny (2 wersje: z bakaliami i bez), mazurek deserowo-mleczny

Dziadek: keks i mazurek makowy
Sąsiadka: karpatkę i piernik.
Ile wyszło? 12! Takie święta lubię!


Poza tym były własnej produkcji mięska, galaretki i sałatki.


A za oknem cicho padał sobie świeży kwietniowy śnieg.


Pierwsze pół roku obfituje w mojej rodzinie w urodziny i jubileusze. W tym roku w roli prezentów występują czekoladki wszelkiej maści. Babcia i Dziadek z okazji swych 80. urodzin otrzymali czekoladowe telegramy.
Na zdjęciu czekotelegram Dziadka – Babciny nie załapał się na zdjęcia (zaszybko zniknął).

W moje ręce trafił zestaw czekoladek Karmello (pycha!)


Ale nie wyczystko w kwietniu było takie słodkie – powalił nas rotawirus. Oj nie było wesoło! Mnie dodatkowo rozłożyło infekcja górnych dróg oddechowych i wylądowałam na L4. Moje chorowanie wyglądało jednak tak, że swoja pracę i tak zrobić musiałam i leżałam z lapem od godziny 9 do 22. Do dziś jestem wściekła na siebie, że takim frajerem jestem i daję się wykorzystywać.
Gdy tak sobie leżałam przy pracy, na balkon zawitał miły gość: dzięcioł. Zza firanki próbowałam go sfotografować, ale spostrzegł mnie i uciekł. Moja kotka Nitka bardzo za nim płakała.


Wzięliśmy udział w Dniu Ziemi i odwieźliśmy do stolicy nasze elektrośmieci – dwa komputery, monitor, klawiaturę, myszki, komórki i ładowarki. Dostaliśmy za to 4 roślinki – kosodrzewinę, bukszpan, tuję i bratka. Wszystkie pięknie rosną. A po spełnionym dobrym uczynku względem Ziemi pojedliśmy i popiliśmy wraz z przyjaciółmi w restauracji indyjskiej Ganesh. I kolejny raz dogodziłam sobie kulinarnie w kwietniu, kocham bowiem takie smaki.

Mango lassi i Rubani drink (rozgrzewający napój z imbirem, miodem i trawą cytrynową)


Kukad Samosa (smażone pierożki z kurczakiem) i Besani Roti Missi (placek z mąki z cieciorki)

I oczywiście dla Ziutka "Kawa się nadawa" z jabłuszkiem:)

A w domu gościła zupa z ciecierzycy ze szpinakiem (przepis tutaj)


Następny update pewnie w czerwcu:)

3 komentarze:

  1. Oj... to się działo... Głównie kulinarnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. kochana myślami chyba tego posta ściągnęłam :) zastanawiałam się co u Was, jak zdrówko... za każdym razem kiedy zaglądam do "Smaków z Fjallbacki" o Was myślę, moje ostatnie urodziny będę dzieki tej niespodziance przezywać dłuuugo :)
    buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  3. Mazurki to moje ulubione wypieki świąteczne. U nas też był żurek, ale tradycyjnie z białą kiełbasą. Pycha.

    OdpowiedzUsuń