Jak nazwa bloga wskazuje (mój wolny czas), gdy nie
mam wolnego czasu, nie ma mnie na blogu. Ostatnio jest takie szaleństwo, że
nawet wspomnień z kwietnia nie miałam kiedy zamieścić. Spóźnione zamieszczam
teraz.
Były święta pyszne, w czasie których dogodziłam
sobie kulinarnie – nie wszystko załapało się na fotki.
Tradycyjnie obchodzimy święta podwójnie: zaczynamy
śniadaniem z Ziutkową rodziną, a potem jedziemy do mojej. Tu stół u Ziutka
Nitka stoi na straży;)
Pierwszy raz gotowaliśmy biały barszcz i pierwszy
raz gotowaliśmy dla 8 osób! Ciężko dosmakować w wielkim garze, gdy gotuje się
tylko dla 2 osób. Ale udało się, zupka zjedzona do dna:)
A tu u moich rodziców:
Zaszalałam z ciastami i upiekłam (z pomocą Ziutka,
jako kuchcika):
Poza tym: przekładaniec orzechowy (mniam! Nie tylko
dla mnie mniam), mazurek pazurek, mazurek figowy, mazurek bakaliowy.
Sąsiadka: karpatkę i piernik.
Ile wyszło? 12! Takie święta lubię!
Poza tym były własnej produkcji mięska, galaretki i
sałatki.
A za oknem cicho padał sobie świeży kwietniowy
śnieg.
Pierwsze pół roku obfituje w mojej rodzinie w
urodziny i jubileusze. W tym roku w roli prezentów występują czekoladki
wszelkiej maści. Babcia i Dziadek z okazji swych 80. urodzin otrzymali
czekoladowe telegramy.
Na zdjęciu czekotelegram Dziadka – Babciny nie
załapał się na zdjęcia (zaszybko zniknął).
W moje ręce trafił zestaw czekoladek Karmello
(pycha!)
Ale nie wyczystko w kwietniu było takie słodkie –
powalił nas rotawirus. Oj nie było wesoło! Mnie dodatkowo rozłożyło infekcja górnych
dróg oddechowych i wylądowałam na L4. Moje chorowanie wyglądało jednak tak, że
swoja pracę i tak zrobić musiałam i leżałam z lapem od godziny 9 do 22. Do dziś
jestem wściekła na siebie, że takim frajerem jestem i daję się wykorzystywać.
Gdy tak sobie leżałam przy pracy, na balkon zawitał
miły gość: dzięcioł. Zza firanki próbowałam go sfotografować, ale spostrzegł
mnie i uciekł. Moja kotka Nitka bardzo za nim płakała.
Wzięliśmy udział w Dniu Ziemi i odwieźliśmy do
stolicy nasze elektrośmieci – dwa komputery, monitor, klawiaturę, myszki,
komórki i ładowarki. Dostaliśmy za to 4 roślinki – kosodrzewinę, bukszpan, tuję
i bratka. Wszystkie pięknie rosną. A po spełnionym dobrym uczynku względem
Ziemi pojedliśmy i popiliśmy wraz z przyjaciółmi w restauracji indyjskiej Ganesh.
I kolejny raz dogodziłam sobie kulinarnie w kwietniu, kocham bowiem takie smaki.
Mango lassi i Rubani drink (rozgrzewający napój z imbirem, miodem i trawą
cytrynową)
Kukad Samosa (smażone
pierożki z kurczakiem) i Besani Roti Missi (placek z
mąki z cieciorki)
I oczywiście dla Ziutka "Kawa się nadawa" z jabłuszkiem:)
A w domu gościła zupa z ciecierzycy ze szpinakiem
(przepis tutaj)
Następny update pewnie w czerwcu:)
Oj... to się działo... Głównie kulinarnie ;)
OdpowiedzUsuńkochana myślami chyba tego posta ściągnęłam :) zastanawiałam się co u Was, jak zdrówko... za każdym razem kiedy zaglądam do "Smaków z Fjallbacki" o Was myślę, moje ostatnie urodziny będę dzieki tej niespodziance przezywać dłuuugo :)
OdpowiedzUsuńbuziaki!
Mazurki to moje ulubione wypieki świąteczne. U nas też był żurek, ale tradycyjnie z białą kiełbasą. Pycha.
OdpowiedzUsuń