Już dwa tygodnie temu usłyszałam jego płacz. Tydzień temu wysadził maleńką główkę przez dziurę w dachu, patrzył na nas i piszczał. Wmawiałam sobie, że na pewno niedaleko jest jego mama, choć słyszałam, że jego płacz jest inny, niż zwykłe wołanie mamy, żałosny i niepokojący.
Gdy w sobotę wyszedł na dach, szedł na chudych nóżkach w mają stronę już wiedziałam, że mamy nie ma i już nie będzie, a maluch nie jadł już długo. Serce mi pękało, ale nie było jak mu pomóc.
Na szczęście pojawili się sąsiedzi, drabina, przeszliśmy przez płot na opuszczoną działkę i mój dzielny mąż zgarnął kocie skórkę i kości.
Zdążyliśmy do weta. I oto mamy kociego chłopca, zdrowego ale wygłodzonego. Ma jakieś 5 tygodni. Nabiera u nas sił i ciałka, ale już teraz szukamy mu domu.
Jest czarny, dzielny i odważny. Roboczo nazywa się Rodos od Rodzinnego Ogrodu Działkowego Otoczonego Siatką. Jest tak mały, że dla kontrastu mówimy o nim Kolos z Rodos (na wyspie Rodos był kiedyś taki pomnik).
Ten blog założyłam, aby nie uciekło zupełnie to, co się dzieje wokół mnie i to, co robię. Ma być też podglądem mojego życia dla bliskich, którzy są daleko. Chcę zamieszczać to wszystko, co robię w wolnym czasie, dużo tego nie będzie, bo wolnego czasu mam mało. Dlatego też chcę zapisywać sobie te cenne chwile. Zapraszam
poniedziałek, 21 września 2015
Kolos z Rodos
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Maleństwo jeszcze, coś masz szczęście do kocich czarnuszków :)
OdpowiedzUsuń