niedziela, 19 października 2014

Czereśniowa 234

Czereśniowa 234 to nasz nowy adres:) Zostaliśmy działkowcami!
To kolejna po zamianie pracy, niespodzianka jaką sprawił nam ten rok. Dwa tygodnie temu nawet nie myślałam, że stanę się posiadaczką 280 metrów kwadratowych w Rodzinnym Ogrodzie Działkowym. A skąd wziął się pomysł, aby kupić działkę? Wszystko przez to, że... umarła moja Ciotka. Odwoziliśmy po pogrzebie jej córkę na lotnisko. W drodze z lotniska (6 października) mój mąż wypatrzył ogłoszenie sprzedam działkę. Potem znalazł jeszcze dwa. Tydzień temu (11 października, w sobotę) pojechaliśmy oglądać działki. Pierwsza odpadła, bo za blisko drogi, druga podbiła nasze serce tak bardzo, że trzeciej już nie pojechaliśmy oglądać. Decyzja zapadła szybko i w piątek 17 października podpisaliśmy wniosek o przyjęcie nas do grona działkowców.
Cieszymy się z tej działki bardzo, fakt, będzie co robić, ale też będzie czym się cieszyć. I wreszcie będę mieć swój kawałek zielonego, swoją pietruszkę do zupy, swój koperek do ziemniaków, trawę, na której się położę, cień, w którym skryję się latem. I może uda mi się zrealizować marzenie o kolekcji irysów?
Zapraszam na Czereśniową:

Mały prawie biały domek:)

Jest nawet grill


A poniżej inne zdjęcia z RODu. Jest gdzie spacerować - jest pięknie!







sobota, 18 października 2014

Dzień pełen smaków

Dziś w naszej kuchni mieliśmy smakowity pokaz Thermomiksa. Mamy to urządzenie od 7 lat i jesteśmy bardzo zadowoleni. Dlaczego zatem odbył się pokaz? Dlatego, że firma wprowadziła nowy model tego urządzenia i chcieliśmy poznać co też się zmieniło. Nowy jest świetny, jest większy, prostszy w obsłudze (choć moim zdaniem poprzedni już był prosty jak konstrukcja cepa), bezpieczeństwo użytkowania jest zwiększone (pokrywa inaczej zabezpieczona) i waga ma większy udźwig. To główne cechy nowego, które wpadły mi w oko. Czy kupiłabym ponownie? Jasne! I pewnie za jakiś czas wymienię na nowszy model, ale póki co to nasi znajomi wyjechali od nas z "nowym".
Poniżej nowy i stary.
 

piątek, 17 października 2014

Wyzwanie blogowe (wb 5): Ulubione jesienią

Dziś ostatni  dzień wyzwania blogowego Uli i zadanie fotograficzne. Co lubię jesienią? Oczywiście przebarwiwające się liście i złote promienie słońca w koronach drzew.
Tegoroczna jesień jest dla mnie z wielu powodów wyjątkowa, dużo się dzieje, dużo nowości w życiu prywatnym (stopniowo będę chwalić się nimi na blogu) i nowości w życiu zawodowym (w nowej pracy prawie codziennie uczę się czegoś nowego).
Ta jesień daje mi dużo radości. W tej radości uczestniczy też mój mąż i dziś pokażę kilka fotek, które zrobił na naszym ostatnim niedzielnym spacerze.




A tu dwa moje z tego miesiąca. Już były na blogu, ale  powtarzam, bo je lubię i były robione, gdy miałam bardzo dobry humor.
Chciałabym, aby tak, jak jest teraz, tej jesieni, było zawsze, a przynajmniej nich zostanie najdłużej jak się da.


czwartek, 16 października 2014

Wyzwanie blogowe (wb 4): Gdzie można mnie znaleźć w sieci?



Gdzie można znaleźć mnie w sieci?
Prawie nigdzie, co jest częściowo związane z wczorajszym moim wpisem. Cenię sobie prywatność, a ten blog już i tak jest dużym ekshibicjonizmem jak na mnie.
Jednak gdzieś jestem, na przykład na forum Szyjemy po godzinach (ale nie pamiętam, kiedy ostatni raz tam się logowałam…) i na stronie Burda.pl też mam swój profil i też mało używany.
Na fb mam konto, które założyłam, bo mój brat wrzucał tam linki do swoich prac, ale też tego nie używam i nawet nie bardzo wiem, o co chodzi w tym fb i skąd ten zachwyt. Ponoć moje konto jest takie, że nie da się mnie ani zaprosić ani zobaczyć. Nawet nie wiem jak to zrobiłam:)
Mam za to dwa blogi ten i kulinarny Moja dieta i ja, które żyją, zamierają i znów żyją: A kiedyś przez jakiś czas współuczestniczyłam w tworzeniu bloga Projekt 12/12.

środa, 15 października 2014

Wyzwanie blogowe (WB 3): ja



Dziś najtrudniejszy dla mnie dzień z wyzwania Uli. Nie lubię pokazywać moich zdjęć. Można na palcach policzyć moje zdjęcia w sieci, na których widać moją twarz. Nawet służbowo staram się umykać przed aparatem. Nie żebym miała zastrzeżenia do tego jak wychodzę na zdjęciach, tragicznie na nich nie wyglądam, ale nie czuję się dobrze ze świadomością, że moja twarz lata gdzieś po sieci. Jestem człowiekiem starej daty i cenię sobie prywatność.
Dlatego dziś przedstawię moją selfie karykaturę. Zdjęcie powstało w sobotę w Otrębusach, to odbicie w krzywym zwierciadle, a wyglądam na nim jak karlica.

Mam na sobie przepiękną bluzkę w czarne koty – dostałam ją od Mamy:), oraz ulubioną spódnicę ołówkową, którą uszyłam sobie kilka lat temu i wciąż świetnie mi służy.

Wyzwanie blogowe (WB 2): Osoba, która mnie inspiruje



Dziś drugi dzień wyzwania blogowego Uli. Tematem jest osoba, która mnie inspiruje.
W szkole podstawowej, średniej i na studiach źródłem inspiracji byłam sama dla siebie. To w mojej głowie kluły się pomysły na tworzenie różności. A wtedy nie było Internetu, nie można było podejrzeć, co robią inni. Ale były książki i to z książek uczyłam się np. makramy.
Moja kreatywność przez ostatnie lata spadła prawie do zera i żadna osoba mnie nie pobudziła do twórczego działania, ale są osoby, które podziwiam, które w jakiś sposób pobudzają mnie do działania i dodają energii każdego dnia. Na przestrzeni mojego życia tych osób było kilka.

Pierwszą osobą, w którą byłam wpatrzona jak w obraz i naśladowałam (Mamę pomijam, bo wiadomo, że jest bezkonkurencyjna) była moja starsza cioteczna Siostra. Przez 25 lat mojego życia chciałam być taka jak ona: „Duża”, dzielna, sprawna, silna i odważna. I miałam masę kompleksów, że nie jestem taka jak ona. W wieku 25 lat spłynęło na mnie oświecenie, że wcale nie muszę być taka jak ona, bo ona to ona, a ja to ja. I nawet jeśli jestem „Mała” i jestem tchórzliwym cherlakiem, to mam prawo taka być. Nadal kocham moją Siostrę, ale już jako istotę inną ale równą, bez tego szczeniackiego wpatrzenia i bez kompleksów.

Podczas studiów osobą, która miała na mnie duży wpływ była Ania M. nr 1. Przy niej jakoś wszystko szło mi łatwiej, mobilizowała mnie do nauki. Wystarczyło, że powiedziała: oj, przeczytasz dwa razy, zapamiętasz i zaliczysz. I ja w to święcie wierzyłam, że faktycznie czytałam dwa razy i zaliczałam. Fajne to były czasy:) (Aniu, będę Ci dziękować pewnie do końca życia).

Po studiach podczas mojej pracy do działania mobilizowała mnie Ania M. nr 2. To od niej nauczyłam się organizacji służbowych numerów telefonów w komórce i wielu innych rzeczy. Ona też wspierała mnie, gdy musiałam coś przygotować czy napisać. Mówiła, siądziesz, przejrzysz materiały i raz dwa napiszesz. I tak też było. Jej też dziękuję, choć ona pewnie do mnie nie zagląda. Ma poważniejsze sprawy na głowie niż czytanie mojego bloga.

A w życiu prywatnym podziwiam kilka osób:
Wiewiórę z tego bloga. To ona zachęciła mnie do blogowania, z nią przeżyłam fantastyczną filcową przygodę. Jej blog jest dla mnie książką kucharską (dziś na kolację były falafele od Wiewióry) i też pewnym uzależnieniem: jak nie wiem, co Wiewióra jadła, to czuję niepokój.
Poza tym Wiewióra to chyba cyborg nie kobieta. Nie wiem, jak ona potrafi tyle rzeczy na raz zrobić (zobaczcie co gotuje, jakie chleby i ciasta piecze), do tego tworzy różności, zbiera dzwonki, czyta, słucha dobrej muzyki i ogląda ambitne filmy. A do tego najważniejsze wychowuje dwoje bardzo energicznych dzieci i świetnie jej to wychodzi. Wiewióro pozdrawiam i dziękuję, że jesteś.

Maknetę z tego bloga. Jest dla mnie boginią robienia na drutach. Wcześniej znałam ją tylko z blogów, ale miałam wielkie szczęście poznać ją w realu i do tego jeszcze mam szal zrobiony przez nią. To co ona wyprawia na drutach przechodzi moje pojęcie (ja potrafię tylko skarpetki). Poza tym jest piękną, mądrą i przemiłą kobietą. I do tego bardzo dzielną. I ma niesamowity uśmiech. Na bloga Sen Mai trafiłam właśnie dzięki Maknecie. Pozdrawiam!

Pora na mężczyzn: podziwem darzę dwóch panów Rafała i Marka. Poza tym, że obaj zajmują się pszczelarstwem, co jest dla mnie samo w sobie wielkie, to obaj świetnie gotują.
Nigdy nie zapomnę karmelizowanych gruszek z lodami i sosem malinowym, jakie kiedyś zaserwował nam Rafał. Rafał ma talent do języków obcych, coś czego mi brakuje.
Marek jest niesamowitym pracusiem, podziwiam go w wytrwałości w zamierzonych zadaniach. Jak coś ma zrobić, to nie odpuści. Poza tym powinnam uczyć się od niego asertywności. Jest bardzo miły, ale przy tym nie da sobie wejść na głowę.
Chyba powinnam jeszcze na koniec napisać parę słów uznania dla mojego męża, który nie gasi moich twórczych zapędów, gdy się pojawiają i sam zagania mnie np. do szycia.

poniedziałek, 13 października 2014

Wyzwanie blogowe (WB 1): lista najpiękniejszych słów

Skoro powoli wracam do życia to i  blog trzeba ożywić. Postanowiłam zatem wziąć udział w blogowym wyzwaniu Uli z  bloga Sen Mai: 5 dni do lepszego bloga.
Dziś dzień pierwszy
Jaka jest moja lista najpiękniejszych słów? Myślałam o tym od rana, podczytałam inne uczestniczki wyzwania i chyba od siebie dodam też kilka wyrażeń.
Najpiękniejsze słowa:
woda
miau (co oznacza: podejdź tu mój ludzki niewolniku)
lato

Najpiękniejsze wyrażenia:
Jesteś moim skarbem (tak mówiła do nas Mama)
Mój żuczek (to też Mama)
Moja złota, jak ja się wami wszystkimi cieszę (ostatnie słowa jakie powiedziała mi moja Babcia G.)
Jesteś moim najlepszym snem, snem jaki  przyszło mi teraz śnić (słowa piosenki Beaty Bartelik, nuciłam ją w czasach, gdy moja przyjaźń z A. kwitła)
Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie (tego mi jeszcze nikt nie powiedział, ale za to ja bez kilku osób nie wyobrażam sobie życia).

Ostatnio fascynuje mnie słowo Tikkurila (takie farby). Śmiesznie układa się na języku, poza tym lubię Melolontha melolontha oraz Gryllotalpa gryllotalpa (kto bez pytania wujka Google pamięta jeszcze co to jest?).

niedziela, 12 października 2014

Update z lata



Lato nie chce odejść, zsyła piękne słoneczne dni i dopieszcza ciepłymi promieniami, jakby chciało mi wynagrodzić to, że nie miałam urlopu i czasu, aby nacieszyć się tą porą roku.
Na początku lata zapowiadałam, że czeka mnie ciężki czas. Gdy to pisałam (tutaj) nie spodziewałam się, że będzie aż tak ciężko. Choć od początku września już jest lżej, do tej pory dochodzę do siebie i nie mogę nabrać sił. Do tego jeszcze wrześniowa infekcja nie pomogła w odzyskiwaniu energii.

Dlaczego mój blog żył tylko dzięki postom przesyłanym z komórki? Dlatego, że w moim życiu zaszły duże zmiany – po 16 latach pożegnałam zawód, który wybrałam, i zmieniłam pracę. Nie zrobiłam tego z własnej i nieprzymuszonej woli. O nieciekawych szczegółach pisać nie chcę, dodam tylko, że na początku tego roku uświadomiłam sobie, że mnie już nie ma. Ja nie żyję i jeśli chcę żyć to muszę coś zrobić. Nie chcę, aby moje życie wyglądało jak ostatnie dwa lata. Moje modlitwy o zmianę zostały szybko wysłuchane. Nadpłynęła szalupa ratunkowa i wskoczyłam do niej. Wiele osób mogłoby mieć pretensje (i niektórzy mają) o mój wybór, ale jak przypływa szalupa ratunkowa, to się nie pyta czy jest miejsce na wyściełanym fotelu czy na twardej desce, tylko się wsiada i ratuje życie. Tak, ta zmiana była dla mnie dosłownie jak szalupa ratunkowa.

Przez trzy miesiące (czerwiec, lipiec i sierpień) kończyłam moją starą pracę i w nowej pracowałam na pół etatu. Urlop ze starej pracy spędziłam w nowej na czasie próbnym i przez to wszystko jestem zmęczona jak pies. Ale! Ale wracam do domu, wysiadam z kolejki i się uśmiecham! Widzę, że niebo jest niebieskie, a chmury białe, widzę kolorowe liście i jesienne promienie słońca. Wcześniej tego nie widziałam, nie było mnie, a teraz zachwycam się wszystkim i chłonę otaczający mnie świat i chcę nadrobić zmarnowane dwa lata.
Poza intensywną pracą latem było kilka miłych wydarzeń i przykrych niestety też. Część relacjonowałam już na blogu z prosto z komórki, a do innych chcę wrócić teraz. Zapraszam na chwile wspomnień.

Zupełnie niespodziewanie odwiedziła mnie moja przyjaciółka z rodziną. Krótka to była wizyta, ale jakże fajna! Wspólny spacer po czerwcowych łąkach, dziewczyn buszujące w trawach i ciotka jako dziki koń, gadanie do późna i stosy naleśników z domową nutellą. 

 






W połowie czerwca, tego samego dnia przyjechało pogotowie do naszej Babci i do taty mojego kolegi. Siedzieliśmy oboje jak na szpilkach i czekaliśmy na wieści z domu. Babcia trafiła do szpitala, tata kolegi został w domu. Po dwóch dniach odszedł otoczony bliskim.
Dlaczego warto co jakiś czas przypominać sobie podstawy udzielania pierwszej pomocy? Dlatego, że jeśli kiedykolwiek będziecie kogoś reanimować, będzie to najprawdopodobniej bliska osoba. To taka refleksja po tych dwóch zdarzeniach.
O polskiej służbie zdrowia rozpisywać się nie będę, krótko napisze o tym, że bez uprzedzenia, bez czasu na reakcję wypisano Babcię do domu. Nie zdążyliśmy nawet spytać, ile mogłaby zostać na oddziale i czy jest oddział paliatywny. Z dnia na dzień oddali pacjentkę leżącą, bez kontaktu, z sondą do karmienia. Kto wie jak opiekować się chorym leżącym? Jak zmienić przecierało, gdy pacjent ani ręką ani nogą nie rusza? Jak założyć pampersa dorosłemu i jak go umyć? Jak nakarmić, gdy sam nie przełyka? Na takie pytania trzeba było szybko znaleźć odpowiedź. Dzięki życzliwości wielu osób udało się zorganizować łóżko dla leżącego chorego i materac przeciwodleżynowy. Chwile grozy były, gdy w aptece skończyły się pielucho majtki, a w hurtowni nie było… 
Poniżej książka, którą pożyczyła mi moja rehabilitantka. Warto wiedzieć, że są takie publikacje, bo nie ma co liczyć, że ktoś w szpitalu nas przeszkoli zanim odda nam pacjenta.


"Zasady podnoszenia i przemieszczania pacjentów. Przewodnik dla pielęgniarek"
Redaktor naukowy wydania polskiego mgr Elżbieta Szwałkiewicz.

I gdy już wszystko zostało dobrze ogarnięte, a Mama i Ciocia weszły w rytm opieki nad Babcią – Babcia odeszła. Na szczęście stało się to w domu, wśród bliskich. Życzę każdemu, aby na starość miał taką opiekę jak Babcia miała w domu.

W lipcu wyrwaliśmy się z mężem na jeden weekend. Moja Mama była u nas - już operacji kolana, i została z kotami, które niestety źle zniosły rozłąkę z nami. Nitka znów zaczęła siusiać z tęsknoty.
A co robiliśmy w tym czasie? Byliśmy na zlocie motocykli Sokół i pojazdów zabytkowych w Czersku.





Zwiedziliśmy też tamtejszy zamek książąt mazowieckich. Wspaniałe miejsce, a widoki cudowne. Aż wierzyć się nie chce, że zamek ten stał kiedyś nad Wisłą.














Odwiedziliśmy też Otwock w poszukiwaniu stylu świdermajer, ale niestety niewiele dało się dojrzeć wiele wśród bujnej roślinności.


W połowie sierpnia podziwialiśmy motolotnie, które miały zlot na Mazurach. Jeden latał nad nami kilka razy i nam machał, fajne wrażenie. Ciekawe, jak jest tam w górze?

A pod koniec sierpnia miałam bardzo krótki urlop: dwa dni. Zrobiliśmy sobie wycieczkę do Kruszynian i Białegostoku (relacja z komci tutaj).
Zwiedziliśmy meczet i tamtejszy cmentarz.







W Jurcie tatarskiej zjedliśmy koźlinę (pysznie doprawioną), kołduny tatarskie - pierogi z mięsem wołowym lub wołowo-jagnięcym podawane z rosołem; pierekaczewnik - ciasto wielowarstwowe z mięsem, serem lub jabłkami, manty - gotowane na parze z białym serem.
Na wynos dla Mamy zabraliśmy przepyszne ciasteczka Czk-Czak - tatarskie ciasteczka oblane naturalnym miodem, makiem lub migdałami; oraz bułeczki drożdżowe z borówką. 

kołduny

Pierekaczewnik

koźlina

manty



W Białymstoku, przeszliśmy „naszym” szlakiem. „Naszym”, bo tutaj moi rodzice brali ślub, tutaj się urodziłam i tutaj spędziliśmy pierwsze lata wspólnego życia. W akademiku na Krakowskiej.

"Nasze okno nad daszkiem"

Przygnani wspomnieniami zaszliśmy do Pałacu Branickich - Wersalu północy. Dziś należy on do Akademii Medycznej, a kiedyś udzielano tu ślubów. Trafiliśmy na wspaniałego przewodnika, który pokazał nam nie tylko salę, w której moi rodzice przysięgali sobie miłość, ale także inne zakamarki pałacu: wspaniałą bibliotekę i czytelnię. Nasunęło mi się takie porównanie. Uniwersytet w Poczdamie też mieści się w pałacu, ale tamtejsza biblioteka może się schować w porównaniu z białostocką.










To tutaj padło "tak";)

Ktoś piękną widokową oś szpetnie zepsuł







Serwetka na murze


 W drodze powrotnej  przejeżdżaliśmy przez Prostki. Tutaj, na granicy prusko-rosyjskiej pracował mój prapradziadek.

 
I to moje migawki z lata 2014.

„Żegnaj, lato na rok, stoi jesień za mgłą,
czekamy wszyscy tu, pamiętaj nas i wracaj znów.” (Bogdan Olewicz)
Wierzę, że za rok będę w lepszej formie i z latem pójdę pod rękę:)